top of page

Recenzja książki pt. "Pijany martwym Gruzinem"


Wzięłam do raz pierwszy do ręki książkę Witolda Gapika i próbowałam rozszyfrować tytuł. Słowa podpowiadały, iż będzie to coś o Gruzji, najpewniej też o trupie i o pewnym zjawisku lub składniku tamtejszego życia - czyli o piciu. Będąc wcześniej w Gruzji, mając pod ostatnim względem styczność ze stuprocentowym (czy może lepiej powiedzieć chuchającym ciągle czterdziestoprocentową parą) właścicielem hostelu, spodziewać mogłam się dużej dawki kultowego raczenia się alkoholem, ale o takiej ilości przed lekturą nie mogłam mieć pojęcia. Przed zbliżaniem się do końcowego rozdziału, włączyłam w sobie przypomnienie, że o umarłym Gruzinie jeszcze nic nie było. No i wywołałam. Książka cały czas dostarczała mi emocji nie do podrobienia. Koniec jednakże przebił wszystko.

10 lat podróży autora po bezmiarach środkowej Azji, Kaukazu i wschodniej Europy musiało się tak właśnie skończyć. Musiało obowiązkowo zaowocować jak winorośl dojrzewająca na tamtych terenach w słońcu, by stać się wysokogatunkowym winem. Spijałam duszkiem zawarte informacje o sześciu krajach, tj. Azerbejdżanie, Armenii, Gruzji, Tadżykistanie, Uzbekistanie i Kazachstanie. Z każdym nowym rozdziałem bardziej rozsmakowana w owym, podróżniczym napoju, który pan Gapik nalał do czarek, czy rogu lub też stakana. Przyznam - czasem za bardzo mnie upił, a po połowie książki prawie nie trzeźwiałam. Wygłaszałam toasty niczym zawodowy tamad. Jeden z nich brzmiał: Niech żyje nam w świadomości niezwyczajnych podróżników Pana książka!

Nie dziwię się opcji, że autor po tak bliskich, koleżeńskich, głębokich jak dno rogu relacjach z miejscowymi, zaryzykował otwarcie własnej firmy importującej wino. Zasmakowanie w winie jest podobne podróży. Ma smak podniebnej (czytaj -podniebiennej) przygody, swoisty do niczego innego niepodobny zapach, ma odurzenie, od którego czasem tylko noc nas uwalnia.

Książka z całą pewnością odmienna od tych, które traktują o wspomnianych krajach. Może się czasem wydawać powierzchownie, iż wszystkie one chcą powiedzieć to samo, ale nie ma dwóch tych samych momentów jak i nie ma pisarzy, którzy tak samo te momenty zarejestrują. Pan Gapik swoimi trafionymi, niebanalnymi metaforami powiedział wiele o tamtym świecie, jego historii, polityce, dziwnych zwyczajach, kulturowej mentalności - przeważnie przy stole. "Najwyższą formą spotkania jest stół. Nie wstydźcie się stawiać tego, co najlepsze." W tym i w kolejnych licznych przypadkach - pełnego butelek. Do tego serwowano tradycyjne jedzenie: pław, szaszłyki, lawasze ze wsadem, lepioszki, pieczony barani łeb. Czasem opowieść odbywała się w restoranie, ale była tak samo zakrapiana. Oprócz żołądkowego, mieliśmy także czytelniczy kajf.

Językowe tj. rosyjskie, tureckie, ormiańskie wstawki zrobiły swoje. Czuło się klimat, gdy we własnym języku przemawiał np. zarośnięty rzezimieszek. Opowiadało się kawały, więcej anegdoty, a najczęściej jednak były to luźne wspomnienia przy zakusce i zapojce. O targach i sprzedawanych na nich nikomu niepotrzebnych barachłach; o wiążących rozmowach w rozklekotanych moskwiczach, ładach, wołgach; o kanionach uliczek z domami z całkiem ekologicznych cegieł suszonych na słońcu; o ich pełnokrwistych mieszkańcach - o tym też jest książka. O celebracji wieczornego czaju, który zaparza się plotką o tym, co wydarzyło się dziś na wsi. Poza tym napomnienie, iż życie samemu jest patologią. W końcu nie brakuje także wskazania atrakcji turystycznych, mądrości życiowych u rdzennych, powiewu orientu. Czasem spiekota i sepia piasku, innym razem stęchlizna i zapach miejskiego odoru moczu, jeszcze innym stepy z końmi i wielbłądami, nawet batumskie klify ze wspaniałą roślinnością. Bywa, że połnyj pizdiec.

Tak wielorakie krajobrazy jak różnych ludzi autor spotykał. Wszystko okraszone bardzo dobrym warsztatowo pisaniem. Spostrzegawczym okiem człowieka, który z miejscowymi mógłby konie kraść. Tylko po co skoro dla dobrego nastojenia owi bohaterowie mają zawsze eliksir szczęścia.

Odwiedziłam dwa z opisanych państw. Trzecie jest od miesiąca w planach. Oprócz mocnego plecaka wypada mi mieć dodatkowo mocną głowę. Reportaż "Pijany martwym Gruzinem" nie chciał abym miała głowę obciążoną nadto, ale zadbał bym pomyślała, że trzeba mi zapuścić się dalej na wschód. Najpewniej o to w tej książce chodziło - odurzyć nas marzeniem o podróżach tam!

Za wyjątkową ucztę czytelniczą dziękuję Wydawnictwu Bezdroża.


bottom of page