Przeszło dwa miesiące w Ameryce Południowej to był mój czas na obserwację życia mieszkańców Kolumbii, Ekwadoru, Wysp Galapagos, Peru, Boliwii, Brazylii i Chile. Pierwsze i najważniejsze wrażenie: ta część świata odkryta przez Kolumba, na futbolu jest zbudowana. To, co zobaczyłam spowodowało respekt dla wielkiej gry, jaką jest tam piłka nożna. Tu uświadomiłam sobie bardziej, że sport jest ważny w życiu człowieka, wypełnia wolny czas (przecież jego cenny, wolny czas) i jest tym rodzajem aktywności, która przynosi satysfakcję i zdrowie. Jest wyborem pomiędzy np. oglądaniem telewizji czy używkami. Ten sport jest stawiany bardzo wysoko w rankingu podstawowych czynności dnia. Właściwie rdzenni nie wyobrażają sobie, że mogłaby nie istnieć piłka nożna.
Okrągły, toczący się przedmiot – dar niebios dla szlachetnych, pobożnych wyznawców. Bóg, piłka nożna i religia – tematy splatające się razem, jak części całości. Zacznijmy od początku zanim przejdę do detali, które uwiarygodnią postawioną tezę. Opowiem wam jak piłka nożna w górnej części kontynentu południowoamerykańskiego wiedzie prym i swojego należnego miejsca nie odda niczemu. Przeczytajcie historię napisaną poprzez podglądanie tubylców, przez przebywanie, spożywanie posiłków wraz z nimi, w ich knajpach typu „garkokuchnie”, podróżowanie tymi samymi, tanimi środkami lokomocji, rozmowy, czy po prostu naoczne obserwacje i spostrzeżenia na długiej przecież trasie. Spałam w tanich hostelach, przemieszczałam się niedrogimi bus-collectivo, też motorkami obudowanymi dachem (coś w rodzaju taksówko-rikszy, nazywanymi tuk-tukami), barkami indiańskimi po to aby jak najbardziej daleko być od masowej turystyki. Ta trochę idealizuje, a czasem przekłamuje rzeczywisty świat. Niedogodności te jednak spowodowały, że tańcząc salsę w przybrudzonych stopach zamiast na ekskluzywnym parkiecie, nogi nie zgubiły kroku. Taką Amerykę rozkochaną w gorącej grze jak w tańcu chcę wam pokazać. Zatańczmy razem!
Zaczynamy taniec od Brazylii, choć inne kraje niewiele pod względem umiłowanie piłki nożnej się różnią. Brazylia jest krajem religijnym, według danych większość to katolicy. Występuje tam jednak synkretyzm religijny, będący wynikiem tego, że odkrywcy (w większości katolicy) wnosząc nową religię z kontynentu europejskiego, zastali na miejscu, mieszankę różnych systemów filozoficznych, religijnych, tradycji i wierzeń. Indianie mieli już swoją kulturę, język, zwyczaje, a także jakiś system religii. Nie przeszkodziło to jednak połączyć stare z nowym. Tak więc przeciętny Brazylijczyk jest bardzo religijny, zna świętych o różnorakich imionach. Ci mają poświęcone dni i święta kultu zależnie od miejsca i filozofii życia. Jeśli miejscowość ma w nazwie imię damskie lub męskie, to przed nim występuje przymiotnik „święty”. Tak oto mamy Sante Marię, Sante Teresę, Sante Martę, Sante Cruz, czy San Pablo, San Juan, San Sebastian itp. Łącząc wierzenia większości wydaje się, że to Bóg jest sprawcą wszystkiego. Jemu oddaje się główną chwałę i cześć, a obok niego innym świętym. Wiara w Brazylii jest bardzo rozreklamowana. Można powiedzieć, że poprzez emblematy religijne, zewnętrzne gadżety i spektakularne pokazy zaufania Bogu, mieszkańcu „nagłaśniają” do kogo należą, kto jest ich Bogiem. Widok kapliczek ze świeczkami na dworcach autobusowych lub w centrum miasta, to widok częsty. Dzieci z różańcem na szyi, szyby taksówek, czy autobusów wyklejone plakatami świętych, tylne karoserie autobusów to często wyrysowane ołtarze. Nazwy sklepów z imieniem Jezus w środku, małe procesje świętych figurek przy uroczystościach państwowych, małe ołtarzyki przy kierownicy pojazdu, bujający się na małym hamaczku wizerunek świętego to codzienny widok.
Brazylijczycy są święcie przekonani, że poprzez to, jak bardzo czczą Boga w dostępnym miejscu i czasie, on dopomaga im wygrywać i sadzać Brazylię na podium całego świata. Oczy Boga skierowane są na pobożnych, oddanych wyznawców Boga i futbolu –futbolu jakby połączonego świętą więzią z Bogiem. To Bóg, religia i futbol istnieją razem, splatają się, nie mogą funkcjonować bez siebie. Jest zależność między tymi trzema wyrazami i to wtajemniczeni wiedzą jak bardzo istotna.
Był czas, że Brazylia przez dłuższy czas odnosiła spektakularne sukcesy piłkarskie i mówiono, że Bóg musi być Brazylijczykiem. Mieszkańcy Brazylii w obliczu dawnych i teraźniejszych problemów dnia codziennego, z moich spostrzeżeń musieli, muszą i będą potrzebowali pasji, która sprawi, że będą jednostkami szczęśliwymi. Tak – Brazylijczycy są szczęśliwi, kiedy ich drużyna wygrywa. Nieważne czy czynnie czy biernie w tym zwycięstwie uczestniczą. Niezależnie czy gra się na boisku, czy aż kibicuje – ma się ulubiony zespół lub drużynę. I też nieistotne, czy jest ona blisko czy dalej. Siedząc w tubylczym pubie późnym wieczorkiem na prymitywnym krześle lub po prostu ławie przed oczami masz kanał telewizji sportowej. Nie inaczej jest na dworcach autobusowych i terminalach lotniczych. Widok rozpromienionej twarzy pomarszczonego ze zmartwień starego Brazylijczyka w czasie gola dla jego klubu – bezcenny!
Tak więc futbol to religia, to świętość bezgraniczna, to misterium, to hołdowanie tej dziedzinie aktywności za pośrednictwem Boga, który przecież sam ma interes w wygranej Brazylii. Mieszkańcy nie odłączają Boga od piłki nożnej. To zjednoczenie na zawsze. Nie ma Boga bez futbolu, nie ma futbolu bez Boga. Nie istnieje tam religia, która nie włączałaby futbolu do kanonu. Futbol, a raczej jego postępy, wygrane mecze, to błogosławieństwo Boga, który oddaje to, co dostał. To dziwne wytłumaczenie, ale działa. Często spotykane są, szczególnie w małych miejscowościach boiska obok kościoła. Dwa reprezentatywne obiekty w całej zapadłej „dziurze”. Gorące serca Brazylijczyków i duma związane są z piłką nożną. Bóg jest na każdym, przynajmniej ważnym meczu, dodaje splendoru oraz siły piłkarzom jak i kibicom. Przegrane mecze to wielki smutek, prawie żałoba narodowa, ale przecież Bóg ma blisko na boisko, zawsze może podejść, bo dzwony kościelne wygrywają niedaleko.
Ma się wrażenie, że w futbolu południowoamerykańskim ma odbicie lustrzane dziesięć przykazań bożych, czyniąc z tego sportu nieskalanie święty, warty propagowania w myśl jasnej zasady: Bóg jest jeden i wielki, nasza piłka nożna jest jedyna i wielka. A ja Bóg Pan wyprowadzę was z niewoli porażki. Łącząc dwie wielkie siły otrzymujemy całkiem nowy gatunek – religię sportu, a konkretnie religię futbolu. To pewnie ona stworzyła w Brazylii „JOGO BONITO” – piękną grę, wręcz sambę na boisku. Przyglądając się uważnie młodemu pokoleniu, wyrastającemu w głuszy dżungli amazońskiej, nie mam wątpliwości, że nie raz usłyszymy „O BRASIL HA DE GANHAR”. Reprezentacja Brazylii jako Boża drużyna to Boże objawienie, to też Boża opatrzność, a kontynuując wcześniej zapisane myśli, co za tym idzie brazylijskie podziękowania.
Z krajów przeze mnie zwiedzanych, to najbardziej Brazylia jest wylęgarnią, kuźnią talentów piłkarskich. Kto nie chciałby się zgodzić, niech zajrzy wewnątrz zaprojektowanej bluzy sportowca na Mistrzostwa 2014 roku. NASCIDO PARA JOGAR FUTEBOL – urodzony by grać w piłkę. Popatrzmy jeszcze na maskotkę mistrzostw. Fuleco – pancernik kulowaty – endemit brazylijski, który zwija się w kulkę. Ten też pewnie urodził się by grać. Wielu wielkich tego sportu wykreowano i tutaj przeszkolono – Oscar Lucas Moura, Bernard, Neymar. Czasem są uczeni w kraju i wysyłani na eksport. Ale dalej to Brazylia jest świątynią futbolu np. David Luiz, Pato, Ronaldinho. Brazylia to kopalnia dobrych graczy, geniuszy piłki, a też fanów gotowych nawet na samobójstwo po przegranej. Ten kraj ze swoją reprezentacja jako jedyny uczestniczył we wszystkich dziewiętnastu finałach Mistrzostw Świata. Zdobył pięć tytułów Mistrzów Świata. Pierwszy mecz, w którym zawodnicy wystąpili pod nazwą Brazylia, odbył się 21 lipca 1914 w Rio De Janeiro. Pokonali wtedy 2:0 angielski klub Exeter City F.C. Anglicy to ci, którzy uczyli ich gry. Innymi słynnymi nazwiskami w kanonie gwiazd są: Dido, Jairzinho, Roberto Carlos, Socrates, Fafa, Zagallo. Brazylijczycy mają tytuł ośmiokrotnego zdobywcy Copa America, najwyższa porażka była z Urugwajem 0:6, a największe zwycięstwo z Nikaraguą 14:0. Po raz drugi organizują mistrzostwa. Pierwsze osławione ciszą na Marakanie odbywały się 1950 roku. Kiedy rozpoczęły się XX-te mistrzostwa w czerwcu, Brazucę pewnie od czasu do czasu pobłogosławił Bóg dla tych w żółto-zielonych koszulkach. Wspomnę tutaj, że lata temu pewien brazylijski komentator zasłynął stwierdzeniem, że jego ubóstwiana drużyna nie odniosła porażki, gdyż za każdym razem, gdy piłka leciała w stronę bramki, sam Pan Bóg opuszczał nogę i ją odkopywał. Sięgając pamięcią do klapy na Marakamie, łez, modlącego się za kulisami księdza, wiem, że gdyby sytuacja miała się powtórzyć, to Brazylia ma setki młodych następców Pele, których widziałam. Pewnie przed telewizorem mogliby poprzysiąc zemstę. Bo nadzieja na wcześniejszą czy późniejszą wygraną, w Brazylii nigdy nie umiera!
Życie codzienne Brazylijczyków pokazuje, że Bóg jest obecny w ich losie, jest żywy, porusza się wśród nich, a oni z nim. Nie inaczej odnotowały gazety o życiu sportowców. Na porządku dziennym są wyrażenia „Idź z Bogiem”, „Mój Boże”, „Dzięki Bogu”. Imię Boże wymawia się tu z szacunkiem, po to by błogosławić innym dobrym słowem, wychwalać stworzyciela i sprawcę wszystkiego. Tu życie to wielka gra fair play tak samo jak na boisku. W 2009 roku w RPA po wygranym meczu z USA piłkarze, trenerzy, fizjoterapeuci uklęknęli na boisku, wznosili ręce do Boga i głośno się modlili. Wielu miało koszulki z napisem „Należę do Jezusa” i „Kocham Boga”. Ta spontaniczna modlitwa, która była uwielbieniem, podziękowaniem opatrzności za opiekę, chwilowym oddechem atmosferą nieba, została mocno skrytykowana przez władzę FIFA. Niektórzy publicznie manifestują patriotyzm, swojego idola, ulubionego artystę, a wdzięczność Bogu nie jest popularna. Bo jak może wygrać koszulka z „Należę do Jezusa”, „Jezus cię kocha”, „100% Jezus” czy z wersetem biblijnym np. z listkiem marihuany, czy z postacią rozwydrzonego, spitego piosenkarza. Brazylijscy piłkarze nie są w tym cool, jak również z publicznym robieniem znaku krzyża, figurkami świętych w szatniach, medalikami na szyi. Popularnym swoim idolem czynią Boga, który potem oddaje im trochę ze swojej chwały. Taka symbioza- fair play.
Jeśli Bóg odda troszkę swojej chwały dla reprezentacji Brazylii, wtedy jest prawdziwe święto. Wygrana Brazylii to dla mieszkańców powód do świętowania. A jak celebrują ten chwalebny dzień łask? Trzeba zobaczyć i stwierdzić z przymrużeniem oka, że tym sposobem karnawał w Brazylii może trwać cały rok.
Przejeżdżając miasta, miasteczka, mieściny, wsie, osady Ameryki, można dostrzec niższy standard życia niż w Europie. W większości do walka o jutro. Wyobrażałam sobie, z których ulic, zagajników mógłby wyjść przyszły Pele. Wielki bóg futbolu Pele pochodził z ubogiej rodziny. Jego ojciec był środkowym napastnikiem, ale kontuzja uniemożliwiła mu kontynuację kariery. I to nie do końca jest tak, że wychowywała go ulica, podwórko i place zabaw. Widziałam na własne oczy, że życie toczy się tam stadnie. Wieczorami przy obejściach siedzi się z sąsiadami, dalszymi krewnymi i przyjaciółmi i zapewne każdy każdego zna. Coś jak – wszystkie dzieci nasze są. Garrincha to był półanalfabeta. W dzieciństwie po przebytej chorobie została mu jedna krótsza noga. To co nią wyprawiał na boisku opisywane było jak czary magika. Chłopak z biedy w jakiej się urodził, w takiej niestety zmarł. Romario urodzony w górach otaczających Rio jako szóste dziecko w dzielnicy biedy wzniósł się też na szczyty. Chociaż w wymienionych przypadkach w ich domach nie zawsze było wesoło, oni mieli jeszcze jednego, większego rodzica – państwo. To jego godziwe reprezentowanie w rozgrywkach było ich celem. Państwo dało im wyszkolenie, trenerów, fizjoterapeutów, a oni zrozumieli o obowiązku wzajemnej odpowiedzialności. Ich pełną rodziną stała się wtedy ojczyzna, dla której walczyli. Nieważne czy zastępcza. Należy wspomnieć, że wielu piłkarzy, którzy zaznali głodu w dzieciństwie dzieli się swoimi dochodami z organizacjami charytatywnymi. To ich wiara, że Bóg to nasz wspólny ojciec, a piłka nożna to nasze wspólne podwórko. Powinniśmy się wzajemnie troszczyć o dobro. Może trochę żartobliwym przykładem troski niech będzie ten przykład. Po mistrzostwach w Szwecji w 1954 roku, rząd brazylijski podjął decyzję, żeby Pele i Garrincha nie lecieli tym samym samolotem. To na wypadek gdyby spadł. Brazylia by tego nie przeżyła.
Bieda to nie jedyny problem sportowców brazylijskich. Kiedyś musieli się jeszcze zmagać z innym problemem. Historia zanotowała pierwszego kolorowego piłkarza w reprezentacji Brazylii. Był nim Arthur Friedenreich – syn niemieckiego emigranta i mulatki. Aż do początku lat dwudziestych czarnoskórzy nie mgli grać z białymi. Arthurowi kazano smarować twarz pudrem ryżowym, stąd pewnie ksywa „Tygrys”. Został pierwszym piłkarzem, który zdobył w oficjalnych meczach ponad tysiąc bramek (1329). Po tym trudnym czasie nastąpił przełom, bo w roku 1923 klub Vasco Da Gamma z Rio zaczął przyjmować w swoje szeregi ludzi kolorowych. Potem ani status społeczny, ani wykształcenie, ani kolor skóry nie miały żadnego znaczenia. Piłka nożna zawładnęła tak krajem, że od drugiej połowy lat trzydziestych Brazylia miała nie tylko najlepszych piłkarzy, ale też znakomitą infrastrukturę. Tak z arystokratycznej gry , w czasach uprzemysłowienia stała się grą dostępną już bez podziałów, a przy fabrykach powstawały klubu. Stała się demokratyczna i taką jest do dzisiaj.
Życie w Ameryce Południowej rządzi się swoimi przyrodniczymi prawami. Wysokie Andy uniemożliwiają szybkie przemieszczanie się w inne miejsce. Obecność pustyni, czy bliskość dżungli też wnosi ograniczenia. Tak więc życie toczy się tu troszkę inaczej. Chłopcy zamiast grać na konsoli, wychodzą na świeże powietrze, by pograć naprawdę. Młodzieńcy w kątach ulic popisują się trikami z piłką. Czy ich jedynym idolem jest boski Pele? Pele należał osiemnaście lat do Santa F.C., strzelił 589 bramek. Czy także i tym dzieciom imponuje sprytem kota, fantastyczną wprost zwinnością, giętkością z przytulaniem piłki i skutecznością? Ci malcy grają obcasami, czubkami butów, piersią i kolanami z uśmiechem wypatrując flesza mojego aparatu.
Jeden z nich, pomocnik w barze usytuowanym na palach wbitych w Amazonkę, ma koszulkę Kaki. Co o nim wie? To Ricardo – Seniorita. Kaka to jego przydomek na cześć brata, do którego jest przywiązany. Życie Kaki jest odbiciem zgodności małżeńskiej. Żona Caroline jest panią pastor Caroline Celico. Mają cudowne dzieci, słyszał o międzynarodowej organizacji chrześcijańskiej „Sportowcy dla Jezusa”, którą wspomagał Kaka. Czy zaangażowanie w działalność na rzecz walki z głodem i ubóstwem, czy życie oddane Bogu, czy też może wirtuozeria Kaki na boisku zadecydowały, że pomocnik kelnera z dumą wypina pierś z pseudo swojego ulubieńca? Trzy w jednym – kwituje.
Mistrzostwa w Brazylii to wielkie wydarzenie dla tego biednego kraju. Organizacja piłkarskich mistrzostw świata zadeklarowała, że pomoże stworzyć 3,6 milionów miejsc pracy. Większość z nich powstanie w branży turystycznej. Jak to zwykle bywa, transmisje telewizyjne z mundialu będą popularyzować kraj i napędzać przyjazd kolejnych turystów. Mogłam dostrzec zwiększoną liczbę miejsc pracy przy budowie i modernizacji infrastruktury, usprawnianiu gastronomii, handlu, usług. Mocny akcent Mistrzostw Świata już jest widoczny w wielu miejscach. Nawet w „garnkokuchniach” wbite są flagi reprezentacji brazylijskiej w doniczki z kwiatami. W sąsiednich krajach w pubach mogłam rozpoznać kolory brazylijskie na serwetkach, obrusach, opakowaniach z pizzy, na chorągiewkach w autobusach. Przygotowania szły pełną parą.
Mój trip prowadził trasą z drogami wysokogórskimi, pustynnymi, płaskowyżami, morskimi, polnymi. Poznałam wielu ludzi o odmiennej kulturze. Jedna rzecz mnie zaciekawiła. Kraje te łączy futbol. Wszędzie tam jest on poważany, lubiany, „nakręca” ludzi pozytywnie, wypełnia rodzinny czas, daje satysfakcję, radość. Wyobraźmy sobie maleńkie miasteczko dosłownie z kilkoma chatkami (często niedokończonymi), kilka linek z praniem, osiołki, samotne psy, most na linie do większego miasta, bardzo wysokie i groźne góry, na środku kościół, a obok niego piękne kontrastujące ze wszystkim brzydkim, pięknie wyposażone boisko. To miejsce spotkań i rozrywki. Nie ma internetu, nie ma sklepów i dyskotek. Podczas, gdy chaty były ubogie, niewysokie, malowały bierność i nędzę mieszkańców, to boisko było reprezentatywne.
Przykładem jest mieścina za Ollataytambo – miejsce z twierdzą inkaską. Zadbane, z pomalowanymi bramkami, z małą widownią i jakby mówiło przystań, zobacz z jakim zaangażowaniem tu gramy, ile dla nas znaczy mecz, ile z siebie dajemy, ile trenujemy, jak potrafimy się cieszyć z gola, jak gra kocha nas, jakich kibiców mamy, jak wygląda u nas popołudnie, jak mądrze wykorzystujemy czas, a na koniec opisz nas. Powiedz, że nie siedzimy przed komputerem, że nie bawimy się używkami. Napisz, że sport to nasza religia. To nasze życie. Chcemy zdobywać szczyty dla naszego kraju, tak jak wy zdobywacie Andy w podróżach.
Napiszę. Zacznę od Amazonii. Dokładnie w Brazylii za Tabatingą, blisko granicy z trzema krajami – Brazylia, Peru, Kolumbia, rozbiłam się w osadzie indiańskiej w samej dżungli. Spałam na hamaku w domku na palach, jadłam potrawy przygotowane rzez gospodynię domu, a poza polowaniami na dzikie zwierzęta, które potem wypuszczaliśmy na wolność, rozmowami o życiu, zdobywaniem dżungli czółnem z maczetą, przyglądałam się młodemu pokoleniu. Nie zaskoczyło mnie, że wielu młodych chłopców ma koszulki, a nawet pełne stroje piłkarskie i firmowe korki. Największym przeżyciem było jednak zaproszenie przez właściciela chaty na popołudniowe rozgrywki między osadami. Kiedy słońce nie świeciło już tak mocno, trawa w dżungli przybrała pięknie skoszony kolor murawy, a dwie drewniane bramki krzyczały o gole.
Zbliżyłam się wprowadzając małą sensację na i obok boiska. Chłopcy byli jednak przygotowani na media. Każdy z nich pewnie marzy by znaleźć się w świetle reflektorów. Gra była pasjonująca z kilku powodów. Miałam wrażenie, że cała wioska o tej porze zbiera się w tym miejsc, bo dostrzegłam całe rodziny. Kibice byli niezrównani, nawet małe dziewczynki z dmuchanymi piłkami klaskały i kibicowały. Był i sędzia na boisku, ale w razie niesprawiedliwego osądu, to wioska wkraczała na trawę i żądała werdyktu według nich sprawiedliwego. Zadziwiające było, jak te niskiego wzrostu kobiety indiańskie z taką siłą potrafiły krzyczeć. Innym cennym spostrzeżeniem może być sam fakt autu. Piłka wypadała do Amazonki. Żeby ją wydobyć, należało zanurzyć się do wody, która obfituje w piranie, nie wspominając o innych niebezpiecznych jak krokodyle czy węże. Innym rodzajem autu była piłka w wysokich trzcinach. Zawodnik jednak znajdował ją błyskawiczne. Grający w większości mieli na sobie sportowe ubrania, lansując na swoich plecach nazwiska ulubieńców z Peru, Ekwadoru, Kolumbii, Brazylii, Argentyny, Chile. Nie ma jeszcze profesjonalnie wygrywającej drużyny amazońskiej w piłce, ale po tym meczu wiedziałam że może się narodzić. Zobaczyłam to w spojrzeniach tych młodzieńców.
Przejeżdżając przez Leticię (miasto w dżungli po stronie Kolumbii), również zauważyłam chłopców przebranych od stóp do głów za piłkarzy. Na straganach i w sklepach sportowych aż żółciło się od kolorów flagowych reprezentacji Brazylii. Nawet starsi panowie kibicują jakiejś drużynie. Pobliskie tubylcze bary mają nazwy klubów. W pubach telewizja odbiera na kanale sportowym, na dworcach i terminalach usłyszeć można krzyki i zachwyty telewidzów w czasie śledzenia meczu. Na murach graffiti przypomina o każdej wygranej w piłce nożnej, szczególnie Brazylii. Po okolicy kręci się Messi i jego kompani.
Przejeżdżałam przez solnisko w Uyuni i wulkany błotne Sol De Manana drogą pustynną. Zatrzymałam się na chwilę jeepem w malutkiej wiosce San Juan Del Rosario. Mieścina to kilka niskich zabudowań z jednym oknem, jednym sklepem z wodą, dookoła piaszczyste wydmy, kurz i bezkres niczego. Nie byłam zdziwiona, że ozdobą i chwałą tego zakątka było boisko do piłki nożnej. Ciekawa byłam tylko jednego, czy wioska uzbiera jedenastu zawodników?
Dżungla, pustynia, wysokie góry, bieda- co mogłoby przeszkodzić latynosom grać w piłkę? Co musiałoby się stać, by zaprzestali kochać tą grę? Raczej powinniśmy rozwinąć myśl i zapytać: Czy nadal będą sercem grać na boisku i w życiu posiadając pasję? Jeśli tak, to już przed i po mistrzostwach możemy im gratulować. Są championami!
Zdjęcia z meczu w dżungli i inne zdjęcia z brazylijskiej części lasu równikowego tutaj