top of page
Szukaj

Mikołajkowe wspomnienie

  • stefeklidia
  • 15 lis 2014
  • 4 minut(y) czytania

Obudziła się wcześnie rano i zaczęła szukać prezentu. Jest! Lalka! Ubrana jak modelka, z miękkiej gumy, z twarzą anioła, ale..no właśnie. Ma krótkie włosy. A przecież ona chciała taką, której mogłaby zaplatać i tapirować włosy. Czar podarku prysł. Zła na wszystkich siadła przy małej toaletce z przygotowanymi: grzebieniem, spinkami, gumkami i zaczęła się dąsać i narzekać na głupiego Mikołaja.

Mamie było bardzo przykro Nie miała siły tłumaczyć, że jest kryzys, że wszystko na kartki, a lalę „załatwiła po znajomości” w komisie jakieś 110 km dalej. Nie mogła też tak o się obronić, bo to przecież Mikołaj przynosi prezenty.

Babcia widząc rozgrymaszoną małą królewnę, przytuliła ja mocno i rozpoczęła swoją mikołajkową opowieść.

- Był zasypany, mroźny 5 grudnia w środku wojny. Było naprawdę bardzo zimno. Ludzie nie mieli czym rozpalić ognia w piecu, nie było jedzenia, ubrań, a przede wszystkim brak był nadziei na poprawę takiej sytuacji. W tej matni ja próbowałam cieszyć się życiem jeżdżąc na moim ukochanym rowerze. Uczyłam się jeździć na czas, nie trzymając kierownicy, robiąc piruety na jednym kole obiecując sobie, że po tej strasznej wojnie będę kolarką. W dodatku górską, żeby było trudniej. W międzyczasie dwa razy w tygodniu zbierałam słoiki, napełniałam je mlekiem od naszej wychudłej Mizi i zawoziłam do wsi rodzinie kuzynów. Dostawaliśmy za to kartofle. Trasa mojej misji przebiegała koło szkoły. Teraz znajdowała się tam siedziba niemieckiej administracji. Każdy kto tamtędy przechodził, trwożył się, bo ludzie różne historie opowiadali. Starałam się w miarę moich możliwości szybko omijać to miejsce i nie rzucać się w oczy jak prosiła mama. Tato raz się zagapił i gestapo wywiozło go do obozu. Dzisiaj musiałam być jeszcze ostrożniejsza, bo nie jechałam z powodu zasp rowerem. Musiałam przemknąć jak duch. Mimowolnie jednak trzęsła mi się ręka, tak, że słoiki w siatce wygrywały cygańską, szklaną melodię. Ktoś wyraźnie mnie wołał dając ręką znak. O Boże – zabiorą mnie, okradną z mleka, zamkną w więzieniu, obetną włosy, nie zobaczę więcej choinki…

Weszłam do perfekcyjnie wysprzątanej sieni i w drzwiach ukazała się piękna dama. Jej twarz wykrzywiał grymas niezaprzeczalnej rozpaczy. Tak, płakała, bardzo płakała nie starając się tego ukryć. Z arystokratycznym niemieckim akcentem powiedziała, że mam zabrać jej rower i natychmiast udać się do miasta i wezwać lekarza. Dodała, że zna moje wyczyny rowerowe z opowiadań.

- My o was wszystko wiemy. Drogi zawiane śniegiem, sieć telefoniczna zerwana, domownicy oprócz służącej na wyjeździe, tak więc śpiesz się i pokaż swoją mistrzowską jazdę młoda Polko.

Bałam się, że to podstęp. Myślałam, że po prostu chcą mnie te paniusie okraść z najlepszego mleka we wsi, bo bez walki nie oddałabym go. Pewnie kiedy wsiądę na rower, wypiją mleko i będą się ze mnie naśmiewać. Ale ten płacz, on nie mógł być nieprawdziwy. Dlatego próbując czy to nie jakieś kłamstewko, poprosiłam o przechowanie mleka do czasu mojego powrotu. Bez kartofli umrzemy. Po podaniu mojej torby z cenną zawartością, służąca schowała mleko do lodówki i pokazała chlewik, gdzie czekał na mnie duży, damski rower.

Biedna moja matka umierała z oczekiwania. Ktoś podobno widział mnie jak wchodziłam w mury szkoły, ale nikt nie dostrzegł mnie jak z nich wychodziłam. Dziś wyobrażam sobie co przeżywała.

Do miasta jechałam 2, 5 godziny. To było jak najtrudniejszy bieg kolarski. Zawierucha biła mnie po zakatarzonym nosie, mróz chłostał głodne wargi, dłonie odmawiały trzymania prosto kierownicy, a mokre nogi ledwo czołgały się poprzez zbity śnieg. Ale dojechałam do mety. Znalazłam adres lekarza i ten zaraz udał się do Pięknej Pani z naszej wiejskiej szkoły. Zabrał mi rower, a mi polecił powrót do domu piechotą.

Był wieczór kiedy zmarznięta zapukałam po moje mleko. Już mniej zapłakana gospodyni domu podała mi je bez zbędnych słów podziękowania. Nagrodą za ukończenie biegu kolarskiego była tajemnicza siatka z aromatycznym towarem w środku.

Szczęśliwa, że odzyskałam mleko, ruszyłam do domu. Już w drodze rozdzielałam na jutro do mikołajkowych skarpet prezenty od Pięknej Pani. Dla każdego po jednej laseczce obwędzonej, swojskiej kiełbaski i po półtora czekoladowego cukierka z „Hanki”, która to już dawno produkowała tylko na potrzeby okupanta. To dopiero będą Mikołajki!

- Babciu, myślisz, że kiedyś Mikołaj przyniesie mi to, czego dokładnie pragnę i potrzebuję na świecie? Bo widzisz nawet nadętej Niemce Mikołaj przyniósł prezent w postaci pomocy dla jej chorego dziecka.

- Tak, kochana. Mikołaj to nie wróżka, która przynosi tylko to, co tak zachłannie chcemy dla swojej pyszałkowatości. On wie, że najpiękniejsze prezenty to takie, które są z pożytkiem, radością dla naszego wnętrza. Bo kluczem do ich wyboru nie jest tylko dostarczanie miłych, fajnych przedmiotów, ale dzielenie się tym, co przygotowaliśmy dla tych, którzy naprawdę potrzebują. Czasem prezentów od Mikołaja wcale nie da się potrzymać w dłoni, ani uczesać, ani upiąć w piękne loki słów. Myślę, że gdybyś to ty przechodziła wtedy drogą obok szkoły i znała wartość swojej lalki, też prosiłabyś o jej właściwe przechowanie.

Lalka do tej pory leży na górnej półce meblościanki. Nadal nie ma długich, bujnych loków. Za to ciągle ma wyszminkowane lakierem usta, a powieki „puszczają oczka” na wspomnienie jej małego zrozumienia zawiłości tego mikołajkowego dnia, w którym dostała jedną z wartościowszych lekcji życia. Już wie, że Mikołaj to Mama. I dobrze, bo nikt nie kocha i nie zna swojego dziecka lepiej niż ona. Lidia Stefek

To krótka historia, którą wysłałam na konkurs ze strony facebookowej. Możesz moje opowiadanie ocenić na stronie organizatora. Całość opowieści wraz ze zdjęciem, które wybrała redakcja portalu, znajdziesz tutaj

Fotografia przedstawia wycinek mojego zeszłorocznego, świątecznego kącika.

blogson.jpg


 
 
 
bottom of page