Już po przeczytaniu kilku stron i po wcześniejszych recenzjach, zastanawiałam się, czy aby jestem normalna, że książka aż tak mi się podoba. Autora oskarża się głównie o grafomanię, a nieco mniejszym grzechem jest sam pomysł spędzenia sześciu miesięcy nad dziewiczym Bajkałem z zapasem alkoholu.
Zacznijmy więc od autora. Napisał książkę według spostrzeżeń zanotowanych w czasie pobytu w chacie na odludziu wybrzeża bajkalskiego. Wcześniej znano go jako geografa, dziennikarza, a też podróżnika. Rowerem objechał świat, konno przejechał z Kazachstanu do Uzbekistanu, był w Himalajach, szedł trasą zbiegów z gułagu zaczynając od Syberii aż po Indie. Krytykowany za „wymysł” pomieszkania dla „lansu”w chacie na Syberii, jak również za swoje zapiski z tego okresu, przyciągnął jeszcze bardziej moją uwagę. Na pierwszy rzut oka, wcale nie oceniłam pomysłu zaszycia się w głuszy Syberii za zły. Nawet jeśli napisano, że bogaty Francuz udaje biedaka nad Bajkałem. Wyjazd jawił mi się jako świetne miejsce dla obserwacji przyrody i swoich myśli w niecodziennym otoczeniu. Po przeczytaniu książki można być o krok od poszukiwania podobnego miejsca. Dla mnie może tylko cieplejszego, a zamiast wódki pewnie zabrałabym słodkie wino, a w zamian sosu tabasco, wolałabym kaloryczną oliwę z oliwek. Co do zapisków autora wyjaśnił je w skrócie: „Dziennik osobisty, operacja komando przeciw absurdowi. Prowadzę ewidencję mijających godzin. Pisanie dziennika zapładnia egzystencję. Codzienne spotkania z białą kartką zmusza do zwracania baczniejszej uwagi na wydarzenia dnia, zachęca, żeby lepiej słuchać, głębiej myśleć, patrzeć intensywniej. Głupio byłoby nie mieć nic do zapisania w notesie wieczorem. To jest jak kolacja z narzeczoną: żeby mieć coś do powiedzenia, najlepiej pomyśleć o tym wcześniej”.
Sylvain Tesson zapisał swoją wyprawę w sześciu rozdziałach odpowiadających miesiącom od lutego do lipca. Rzadko spotykał ludzi, bo mieszkali kilkanaście kilometrów od niego, a najbliższa wioska była oddalona o 120 km. Czasem ktoś zaglądał do jego chaty, niekoniecznie ludzie. Towarzyszyły mu dwa psy. Zabrał ze sobą najpotrzebniejsze narzędzia, zestaw około sześćdziesięciu książek, zapas jedzenia. Te sprawy techniczne dokładnie opisuje w książce. Najważniejszym jednak towarzyszem jego pobytu były myśli, które rodziły się w kontakcie z żywą przyrodą, krajobrazami, w trakcie smakowania życia w ciężkich warunkach. I te myśli, uwagi, przemyślenia pisane kijem na śniegu, refleksje zauroczyły mnie. Właściwie na nich zbudowana jest cała fabuła.
Opowiem o kilku najciekawszych momentach. Autor książki nie bez przyczyny nazywa się eremitą, pustelnikiem, Robinsonem. W ciszy chaty trzy metry na trzy, z chrapiącym w nocy piecem i przygotowaną w razie napadu niedźwiedzia racą oraz z dużym oknem przeżywa podróż do wnętrza siebie: „Eremita [...] obserwuje, jak pory roku tańczą odwieczny taniec powrotów. Pozbawiony maszyn, utrzymuje w sprawności swoje ciało. Odcięty od kontaktów z innymi, studiuje mowę drzew. Wyzwolony od telewizji odkrywa, że okno jest prawdziwsze od ekranu. Jego chata zapewnia wygodę i stanowi ozdobę brzegu”. Misja okna w chacie jest wychwalana wielokrotnie. To okno pokazuje zmienność, głęboką zimę i budzenie się wiosny jak najlepiej wyreżyserowany film: „Siąść przy oknie z herbatą w ręku, pozwolić naciągać godzinom, patrzeć, jak pejzaż zmienia się w oczach, nie myśleć o niczym i nagle schwytać pojawiającą się myśl i zanotować ją w zeszycie. Okno służy do tego, żeby piękno mogło wejść do środka, a inspiracja znaleźć ujście na zewnątrz”.
Opowieść zapoznaje nas z praktycznymi tajnikami przeżycia w ciężkiej, nieludzkiej Syberii. Znajdujemy instrukcje postępowania. Tak więc autor zbiera i rąbie drzewo, łowi ryby po uprzednim wycięciu lodu z Bajkału, pokazuje nam rosyjską saunę, tzw. banię (szopę pięć metrów na pięć ogrzewaną przez cztery godziny do temperatury 80 stopni Celsjusza). Tesson pewnie zdawał sobie sprawę, że jego dobry pomysł na książkę i na wspaniałe wakacje wywoła zazdrość. Nie mylił się. Jest wyśmiewany nie tylko za prostotę opisu rąbania drzewa, ale za pomysł wzięcia udziału w wymyślonym przez siebie scenariuszu: „Społeczeństwa nie lubią eremitów. Nie wybaczają im ucieczki. Potępiają zuchwalstwo samotnika, który rzuca innym w twarz: idźcie dalej beze mnie. Odosobnić się, to znaczy wziąć urlop od bliźnich. Eremita neguje misję cywilizacji, jest jej żywą krytyką. Hańbi umowę społeczną. Jak akceptować człowieka, który przekracza jakąś granicę i czepia się wiatru?”
Chciałabym mieć ten luksus odkrywania piękna i absolutnej wspaniałości Syberii. Nie znajdować się podobnie jak Tesson w piekielnym kręgu potrzeb, które kreuje świat. Żyć dostosowując się do przyrody, a nie zmuszać jej by nam służyła. Czasem zabrać łyżwy , podnosić się nieudolnie z lodu po piruetach dla nieba. Poślizgać się dla pochwały natury i Boga. „Wczorajszy wiatr wypolerował ślizgawkę. Sunę z gracją foki po gładkiej tafli. Spękania przecinają masę lodu turkusowymi woalami. Mijam zamarznięte szczeliny w kolorze kości słoniowej. Utrzymuję równowagę na tkance lodu. Góry odbijają się jak w zwierciadle. Przypominają wciśnięte w białe suknie nieśmiałe tancerki, które chciałyby zatańczyć walca”.
Podróżnik często podkreśla swoją wolność w niezwykłym otoczeniu. Nie jest zmuszany robić czegoś co do minuty oraz o danym czasie. Wystarczy jeśli zadba o podstawowe obowiązki, by potem oddać się czemuś wznioślejszemu z piramidy Maslowa: „Człowiek wolny panuje nad czasem. Człowiek, który ma władzę nad przestrzenią, jest po prostu potężny. W mieście wymykają się minuty, godziny, lata. Płyną z rany krwawiącego czasu. W chacie czas się uspokaja. Kładzie się u waszych stóp jak stary poczciwy pies i nagle zapominacie o jego istnieniu”.
Jeden z rozdziałów jest zatytułowany „Las”. To on obok wielkiej wody jest ważnym bohaterem książki. „Pokusę pustelnictwa poprzedza zawsze ten sam etap. Najpierw trzeba zaznać niestrawności życia w centrum nowoczesnych miast, aby marzyć o chacie ze smugą dymu z komina na leśnej polanie. Dopiero, kiedy obrośnie się tłuszczem konformizmu, jest się gotowym na apel lasu.
Można zadać pytanie, czy człowiek, który wcześniej przebywał intensywnie z ludźmi, potrafi wytrzymać sam ze sobą i nieprzyjaznym komunikacyjnym światem w głuszy lodu, śniegu, braku rozmów. Otóż autor nie ma zamiaru okłamywać nas, że z dnia na dzień stał się duchowo wielkim pustelnikiem: „Trochę się nudzę. Ten dzień jest jak źle zakręcony kran, kapie godzinami. Nuda jest towarzyszką, która wyszła z mody. Ale można wytrzymać. Czas ma posmak tranu. Nagle mija i nuda razem z nim. Czas na nowo staję się tą niewidoczną i lekką procesją, która toruje sobie drogę w duszy.”
Jednym z największych atutów książki są poetyckie zapisy wspaniałości natury. Chłonęłam je szybko, a potem zamykałam oczy, by wyobrazić sobie zaprogramowane przez Boga biologiczne czynności. „Potok się wyzwolił i znika pod lodowym mostem u wylotu doliny. Góry się topią. Stoki przecinają żwawe strumienie, które jak dziewczyny spieszą się do jeziora. Pączki olch przebiły swoje łuski. Krzaki azalii pocętkowały fioletowe kwiaty. Woskowe liście wydają zapach enkaustyki. Nieśmiałość natury jest preludium do jej triumfu.”
Nasz eremita musiał być wierzącym człowiekiem dostrzegając tak doskonale skomponowany ład. „Robinson z jasną brodą nie może obejść się bez krzyża Chrystusa na piersi. Kocham tego człowieka, który wybaczył grzesznym kobietom, wędrował po drogach, wygłaszając pesymistyczne przypowieści, znieważał bogaczy i popełnił samobójstwo na wzgórzu, wiedząc, że czeka tam na niego śmierć. Czuję, że należę do chrześcijaństwa, do tych przestrzeni, gdzie ludzie zdecydowali się czcić boga, który głosił miłość, pozwolił, by wolność, rozum i sprawiedliwość zagościły w ich miastach. Co mnie jednak odpycha, to majstrowanie przy Ewangelii, te sztuczki czarowników w tiarach i z dzwoneczkami, którzy przekształcili płomienne słowo w kodeks karny. Chrystus powinien być greckim bogiem."
I jeszcze jakby zalet pisania Tessona bylo mało, to oprócz instrukcji obsługi tnącego narzędzia, podaje się nam radę: „Sami jesteśmy odpowiedzialni za ponurość naszego życia. Świat jest szary od naszej własnej banalności. Życie wydaje się blade? Zmieńcie życie.”
Pora na kilka słów przeciwko krytykom książki. Jedźcie sami nad Bajkał nawet wtedy jeśli jesteście szaleńczo bogaci. Zapuszczajcie się na niebezpieczny teren obserwując, czy obok nie czai się głodne zwierzę, wyciągajcie samodzielnie zapadnięte, zmarznięte stopy z głębokiego śniegu, rozkoszujcie się makaronem przez sześć miesięcy, a po tym wszystkim jeszcze wysłuchujcie żalów. Kto wam zabroni mieć pomysł na życie? Zróbcie sobie taki urlop mocno krytykowany za chęć sławy. Gwarantuję, że wracając stamtąd możecie nauczyć się myśleć, a może i podzielicie ludzi na dwa obozy: „Wolę natury ludzkie, które są jak zamarznięte jeziora, niż te, które przypominają bagna. Pierwsze są zimne i twarde na powierzchni, lecz pod spodem niespokojne i żywe. Drugie są delikatne i miękkie z wyglądu, lecz ich dno jest bezwładne i niedostępne.”
Napisałam recenzję jako uczestniczka operacji komando przeciw niezapładnianiu egzystencji czytelniczej wartościowymi książkami. Ta pozycja wiele wniesie w wasze życie gdziekolwiek koczujecie na ziemi. Nieważne, że za oknem nie macie Bajkału. Rzućcie się na wody czytelnictwa! Wybierzcie tę książkę, bo uświadomi wam, jak bardzo ważna jest każda chwila w życiu człowieka. Ostatnie słowa, które zacytował pisarz za Burroughsem niech będą motto całej przygody z lekturą: „Ton, jakim rozmawiamy ze światem, jest tym samym, jakiego świat używa w stosunku do nas. Kto daje to, co ma najlepszego, dostaje najlepsze.”
Na zdjęciu okładka książki Sylvaina Tessona pt. „W syberyjskich lasach” , Oficyna Literacka Noir sur Blanc, oprawa broszurowa ze skrzydełkami, stron 216.