15 kwietnia 2015 r. w klubie „Pod Sową” Miejskiej i Powiatowej Biblioteki Publicznej w Będzinie miało miejsce kolejne spotkanie Dyskusyjnego Klubu Książki. Tym razem rozmawiano o książce Michaela Crummeya pt. „Dostatek”, której tłem jest Nowa Fundlandia .To wyspa nieprzyjazna do zamieszkania z ludzkiego punktu spojrzenia, o ostrym, specyficznym klimacie i niewielkich możliwościach w miarę do normalnego życia. Na tym surowym horyzoncie autor pokazuje życie osadników na przestrzeni około dwustu lat. Chociaż mamy tutaj do czynienia z czasem (pojawiają się wydarzenia, które mają swoje daty i pokrycie w historii), to ma się wrażenie jakby osada była bardzo odległa od naszych realiów, a właściwie jakby istniała poza światem. A to za sprawą magii, która towarzyszy nam już od pierwszych stron powieści. Poznając postacie i ich pokręcone i losy, wchodzimy na ścieżkę realizmu magicznego. Widzimy pełny obraz mikrospołeczeństwa, właściwie sagę rodzinną, historię skłóconych klanów. I chociaż mamy wyrazistych bohaterów, od których w związku z ciężkimi warunkami egzystencjalnymi wymaga się mocnego stąpania po ziemi, to jednak balansujemy pomiędzy gusłami a doktryną religijną, między wiedzą tajemną a potwierdzonymi naukami wyciągniętymi z praw przyrody, w końcu między duchami ludzi a prawdziwymi duszami zamkniętymi w realnym ciele.
Społeczność wymyślona przez autora żyje w sprzecznościach natury moralnej, a też religijnej ( istnieją wyznawcy trzech odłamów chrześcijaństwa), konfliktach rodzinnych, ciemnocie niemożności wymyślenia wyjścia z impasu jaki ich dopada w czasie każdego niedostatku. To ludzie, którzy z braku perspektyw, uzależnieni od przychylności żywiołu morza, zdają się na stare zabobony i w tak staroświecki sposób przeżywają swój świat. Świat zamknięty w zatoce zapomnianej przez Boga, okrytej wrogimi im skałami i groźnie falującą wodą. Ale to nie do końca same wydarzenia tak ciekawie zapełniają karty powieści. Tę rolę przejmuje cała śmietanka barwnych postaci, które choć na pozór proste, mają nam ujawnić się w całej krasie, gdy zechcemy im się przyjrzeć im w sposób magiczny. Wiedzę tajemną o jednym z moich ulubionych bohaterów zostawiam na koniec. Tymczasem, po krótkim streszczeniu fabuły, nadszedł moment dzielenia się subiektywnymi wrażeniami po przeczytaniu książki.
Klubowicze mieli pretensje co do tytułu książki. Uznali, że dostatek nie jest tu słowem odpowiednim do tak wielkiej palety przedstawionych problemów. Tu nie chodzi tylko o te żywieniowe, chociaż przyznali, że robienie tytoniu z kory czy zaparzanie herbaty z igliwia to jest już niedostatek. Zastanawiali się, czy dostatek jest tylko wielkim przypływem ławicy ryb, czy może czymś więcej. W każdym razie uznano, że niezaspokojone potrzeby z dolnych poziomów piramidy Maslowa ( brak pościeli do przykrycia w czasie zimy) miały wpływ na inne dziedziny życia, a właściwie ich zastój czy nawet samoistną śmierć (szkółki zakładane przez Anne Hope).
Zaznaczono, że w powieści rozbudowany jest wątek społeczny. Jesteśmy wprowadzeni w tok życia ludności, która komunikuje się między sobą na swoją własną modłę: waśniami, wynaturzeniami, dziwadłami, czasem kłamstwami, prostactwem zachowań, obdzieraniem się z człowieczeństwa, wulgaryzmami odsłaniając nakładające się na siebie nierozwiązane problemy. Nie całkiem normalne są też dzieci, dorośli, nawet przyjezdni po czasie nabierają cech mieszkańców wygrażając i strasząc np. wykluczeniem z kościoła lub brakiem ostatniego namaszczenia czy pochówku (nowoprzybyły ksiądz). Do tego stopnia stają się częścią tej okrutnej społeczności, że nie dziwi ich najpierw spontaniczna budowa świątyni, a potem jej podpalenie. Uznano, że każdy ma swój poziom dostatku, tak więc w pewnym sensie i w „Dostatku” jest dostatek niedostatku normalnych relacji społecznych.
Zgodnie stwierdzono, że spisana historia rodzin na przestrzeni 2 wieków, zatoczyła koło. Cykl życia ludzkiego powtarza się tak jak pory roku w powieści. Geny rodzinne przekazywane są dalej i z taką sama siłą wstępują w kolejnych przodków. Nawet zażartowano , że książka rozpoczyna się od wieloryba i na nim się kończy. To oczywiście duże uproszczenie dla tych, którzy dopiero mają zamiar ją przeczytać i nie dowiedzieć się na DKK prawdziwego o wiele głębszego zakończenia.
Nie wszystkim książka przypadła do gustu. Negatywnie nastawieni zarzucali jej pesymizm, ponurość, atmosferę piętrzących się kłopotów. Ta grupa czytelników wyczekiwała zmian, jakiegoś światełka dobra, a to nie przychodziło. Wiatr kołysał łodziami biednych rybaków o każdej porze roku praktycznie tak samo przynosząc cyklicznie te same zmartwienia. Wicher znad oceanu nie przywiał drastycznych zmian, chociaż takich oczekiwano po kolejnych rozdziałach. Dlatego książka wydała im się jednostajna, bez nadziei, z bagażem ciężkich doświadczeń bohaterów, którym może przydałaby się w końcu jakaś nagroda. Podkreślono jednak zaletę powieści Crummeya, że poprzez lekturę można jeszcze bardziej nabrać szacunku do pracy i jej mizernych efektów. Powieść pełna jest opisów zmagania się z jałową ziemią, która zadaje cielesne tortury mieszkańcom zanim coś na niej wyrośnie. Zauważono plastyczne opisy wyglądu samej wyspy , dzięki którym to miejsce uwidoczniło się na mapie świata. Dobra charakterystyka dwóch osad nie pozwoli pomylić nam tego miejsca z innym. Książka bez wątpienia może skłonić do większych poszukiwań od strony geograficznej, podróżniczej, historycznej.
Jedna z pań - uczestniczek dyskusji, utożsamiała się z bohaterką Anną o wdzięcznym nazwisku Hope. Pani „Nadzieja” przybywając na prowincję miała szczytne cele by ukulturalniać ludzi w mało atrakcyjnym do tego miejscu. Zdawała sobie sprawę, że tutaj nikt nie chodzi przed ślubem na randki do teatru, ani też nie zastanawia się nad rodzajem czcionki na zaproszeniach na ślub, tu po prostu ludzie nawet nie potrafią podpisać się na akcie ślubu. Z czasem jednak jej zapał, wszystkie ambicje, nadzieje umarły. I ona sama odeszła. Warto było jednak komuś kibicować. Czekać zakończenia.
Należałoby jeszcze scharakteryzować choć jednego bohatera dokładnie. Będzie to już całkowicie moja charakterystyka Judy. Przedstawiłam ją w skrócie na spotkaniu. Zastanawiałam się już od początku dlaczego postać albinosa jest tak bardzo wyjaskrawiona pod względem wyglądu zewnętrznego, a tak mało wiemy o jego osobowości, myślach, dążeniach. Sporo wyjaśnia niemota Judy, a na dodatek przypadłość, która odstrasza do przebywania w jego śmierdzącym towarzystwie. Jednakże nie pogodziłam się z tym, że największa rola Judy miałaby się rozegrać tylko w pierwszym rozdziale, a potem już tylko ciągnąć niemiłe zapachy bez żadnej akcji. Poprzez odsłanianie kartek kolejnych rozdziałów, autor coraz bardziej mnie zaskakiwał i myślę, że wpadłam na prawdziwy trop misji umieszczenia Judy w tym parszywym miejscu . Zrozumiałam, że choć Juda niewiele mówi i czyni, jest postacią najlepiej zarysowaną. Można by rzec, że zobaczyłam go jak w kinie na nosie utrzymując okulary 3D. Ten sprytny zabieg autora, by Juda niewiele mówił o sobie nawet gestem, to hołd w stronę czytelnika, by ten postrzegany jako inteligentny, sam odkrył karty.
Właściwie nie jest aż tak trudno domyśleć się prawdy i porównać Judę z Jonaszem z Biblii. Już na początku dowiadujemy się, że albinos zostaje wyciągnięty z brzucha wielkiej ryby, co skłania nas do przyjrzenia się analogicznej opowieści o proroku Jonaszu. Po wyciągnięciu z jelit wieloryba, Juda praktycznie nie robi nic, ale to tylko złudzenie. Własnym milczeniem, znoszeniem obelg, kalectwem, odrzuceniem, nadstawianiem policzka i wieloma innymi stanami, mówi nam więcej o sobie niż bohaterowie, którzy używają powszechnie występujących środków przekazu. Juda symbolizuje Jonasza, ma do wykonania misję proroczą, a ludzie, którzy są wokół niego stają się uczestnikami przedstawienia, do którego scenariusz tak kreatywnie napisał Crummey czerpiąc ze skarbnicy mądrości Pisma Św.
Czytając 4 krótkie rozdziały Księgi Jonasza , a potem przeszło 400 stron powieści, znajdujemy analogię. Zanim przeczytamy I rozdział powieści o tym, że Judę wydobyto podobnie jak Jonasza z brzucha wielkiej ryby, przyjrzyjmy się wcześniejszym wydarzeniom w życia obojga.
Jonasz dostaje polecenie od Boga, by popłynąć do Niniwy (teren dzisiejszego Iraku, dawne tereny państwa asyryjskiego) i głosić nawrócenie. Jednakże prorok wie, że Asyryjczycy są narodem okrutnym, bałwochwalczym, bezlitosnym, słyną ze swoich grzechów, a przede wszystkim rosną w coraz większą potęgę i gdyby Bóg cofnął postanowienie zgładzenia tego bestialskiego narodu, wtedy zaszłaby możliwość, że ci napadną na Izrael. Ponieważ boi się, że Bóg jest Bogiem przebaczającym, nie chce uratowania Asyryjczyków i wsiada na okręt w przeciwnym kierunku. Prorok obawia się tego, co zaszło kilkadziesiąt lat później kiedy to Asyria podbija w końcu Samarię, a drugie plemię płacić musi wysoką daninę. Spójrzmy na książkowego Judę. Autor nie mówi nic o jego przeszłości, ale znaleziony przy nim egzemplarz podniszczonej Biblii, a potem znajomość cytowanych Psalmów, mówi bardzo wiele. Możemy się domyślać, że jest księdzem lub pastorem, którego władze wysłały na posługę na dziwną wyspę. Słyszał pewnie będąc u siebie na „ciepłej posadzie proboszcza” jak niemoralnie żyją ludzie w Paradise Deep i Trzewie (np.12 letnia dziewczynka używa dość wyszukanych wulgaryzmów, wielebni mają kochanki, a mężowie i żony podmieniają się w łóżku). Wszak wielu ludzi z wysp przyjeżdżało do Anglii i Irlandii. Być może nie chciał iść głosić ewangelii do upadłego narodu, by ten potem nabrawszy sił duchowych, zemścił się i wyniósł się ponad dominium brytyjskie i w efekcie chciał uzyskać niezależność panstwową? W każdym razie tu świat miesza się z magią i Juda ląduje w brzuchu wieloryba, by w końcu i tak znaleźć się na Nowej Fundlandii.
Wróćmy do losów Jonasza. Zniechęcony zadaniem od Boga, które jest mu nie w smak, wsiada na statek płynący w innym kierunku. W czasie gdy na morzu zrywa się wielki wiatr, a marynarze truchleją ze strachu, ten idzie na dolny pokład i w najlepsze zasypia. Nie boi się morza w przeciwieństwie do mieszkańców wyspy, którzy zaklinają groźne wody. Dla nich morze jest czymś, nad czym nie potrafią zapanować, ono decyduje czy będą mieli co jeść czy będą głodować i wymierać. Morze jeszcze nie raz odegra wielką rolę w powieści (m.in. w zakończeniu). Jonasz wie, że Bóg jest sprawcą wszelkich wydarzeń na wodzie, to On chodził po Jeziorze Galilejskim, on rozdzielił Morze Czerwone, on zamieniał wodę w wino, tak więc w czasie sztormu, po prostu recytuje Psalmy Dawida. Co robi Juda w znaczących chwilach, kiedy nie może doradzić, a przede wszystkim nic powiedzieć? Pisze na kartce i na ścianie więzienia linijki z Psalmów.
Przypłynięcie Jonasza do Niniwy owocuje nawróceniem się Asyryjczyków, tak więc Bóg przestaje się na nich gniewać. Cofa swój zamiar zniszczenia okrutnego w swych grzechach narodu. Dla nowofundlanczyków przybycie Judy oznacza również błogosławieństwo. Bóg ujmuje się nad niedolą grzesznego Paradise Deep oraz Trzewie tak, iż ci od dawna nie posiadają takiego dostatku jedzenia.
Jonasz buduje sobie szałas za miastem i tam samotnie pomieszkuje. Również i Juda nie mieszka stadnie. Dano mu miejsce do spania w obleśnej chacie za domostwem. Tam, na odludziu czasem odwiedza go mały chłopiec i jego siostra. Natomiast Jonasza odwiedza Bóg. Widzi, że ten jest markotny, samotny i ma nadal za złe Bogu, że musi tutaj być. Juda również pogrążony w depresji, praktycznie jest sam, wyśmiewany przez ludzi za smród, który wydaje w związku z przebywaniem w jelitach wieloryba. Bóg lituje się nad Jonaszem. Daje mu drzewo rycynowe, które chronić ma go przede wszystkim od upału, ale też osłodzić życie, bo ten jest bardzo rozgoryczony. Juda jest w podobnej sytuacji i autor podarowuje mu drzewo, tyle, że symboliczne – w postaci Mary Trypheny. Miłość do kobiety ożywia Judę, daje cień na jego rozżarzoną od szyderstw głowę. Wreszcie może jego duch zaowocuje.
Któregoś jednak dnia Bóg posyła robaczka na drzewo Jonasza. Pasożyt podgryza korzenie i drzewo więdnie. I w życiu Judy pojawia się robaczek – Absalom, który zabiera mu jego cielesną ucztę – Mary. Pasożyt wbija swoje zęby w korzenie rodzinne klanu po Devinach i Juda może tylko zastanawiać się dlaczego mu to zrobiono. Godzi się na wolę Bożą wiedząc, ze kiedyś nie uciekł przeznaczeniu. Jonasz pyta Boga dlaczego ten uśmiercił drzewo. Wtedy Bóg mu wyjaśnia, że prorok rozpacza nad drzewem, którego nie sadził i nie pielęgnował, a nie zapłakał nad tysiącami, które mogły zginąć za jednym przyzwoleniem Bożym. Juda zna to wyjaśnienie. Dlaczego on miałby być szczęśliwy skoro wokół niego tyle nieszczęść. Należy się nimi dzielić. Po to dopłynął do wyspy, by pokazywać wolę boską i się na nią godzić bez szemrania i humorów. Dlatego od tej chwili nawet będąc w więzieniu czy u kresu sił, cytuje Psalmy i w ten sposób głosi poselstwo.
Początek jak i koniec książki jest jednym wielkim logicznym majstersztykiem. Ten, który rzuca się w wody, nie boi się już morza. Władca mórz wszystko ma w swoich rękach. Morze jest żywiołem, ale ono przynosi w czasie sztormu też dobre rzeczy np. wieloryba i proroka. Wydawać by się mogło, że topielec jest oznaką przegranej. Nic podobnego. Rzucamy w morze zabobony, stare martwe rzeczy, a oczekujemy na zmiany. Na wygraną religii, na większe zaufanie Bogu, na zmianę paskudnej egzystencji. Na pozytywne zmiany, które przygotował Bóg dla Asyryjczyków, a w powieści na zmiany, które przyniosła osoba handlowca pojawiająca się w końcowych rozdziałach.
Pomyślałam sobie, że jasna karnacja albinosa może mieć też symboliczne odzwierciedlenie w Biblii. Prorocy starotestamentowi mówili, że któregoś dnia Oblubieniec czyli Jezus przyjdzie po swój kościół - Oblubienicę i da jej białe szaty. Być może skóra Judy ma wyobrażać tą biel, bo przecież on był posłańcem kościoła. W jednym bohaterze autor umieścił tyle symboli, znaczeń, ze można iść dalej i analizowac innych bohaterów i dojść do wniosku, że książka nie jest pospolita.
Ktoś może mi zarzucić, że porównuję książkę tematycznie do Biblii, gdy mamy w tej pierwszej tak dużo wulgaryzmów i opisów zezwierzęcenia człowieka np. w aktach miłosnych. Myślę, że i to obmyślił autor, żeby uzmysłowić nam jeszcze bardziej, że bohater - prorok był potrzebny . Wulgaryzmy potęgują argument, że wysłany był ktoś, kto wskaże drogę. Zresztą gdyby ludzie ci byli doskonali, to nie byłoby tej całej książki, albo na pewno nie byłaby tak ciekawa.
Książka jest wybitna na swój sposób. Niech każdy go odkryje sam. Na omówionym przykładzie Judy wiem, że choć autor nie mówi za wiele, to zasypuje nas informacjami. Cała książka jest taka. Wiele znaczeń, symboliki, niedopowiedzianych słów, nierozwiązanych zatargów. Życzę wielu odkryć na kartach powieści. Potem zostaje już tylko zobaczyć dzisiejszych mieszkańców wyspy czy to poprzez odbycie podróży tam czy podglądając ich życie na kanale filmowym, by przekonać się, że poselstwo Judy zostało spełnione. I choć zakrawało na magię, przełożyło się na rzeczywistość.
Zachęcam do przeczytania książki. Z wielu jeszcze innych powodów. Rzeczywistych i magicznych.
Lidia Stefek