Groza znaleźć książkę czyli dalej o Nocy Bibliotek w Będzinie
- stefeklidia
- 23 cze 2015
- 6 minut(y) czytania

W tegoroczną Noc Bibliotek pod będzińską książnicę podjechał Książkobus. Każdy mógł wybrać sobie książkę za darmo. Duma prowadzić samochód z wypełnionym literkami bagażnikiem, a potem go otworzyć, by ktoś dogrzebał się do sedna przygody. Siedzący manekin na tyłach owego booktrucka zainspirował mnie, żeby tchnąć w jego nozdrza dech życia. Tak oto powstała opowieść, której pośredni bodziec dało też motto „Groza nie czytać”. Historia została wymyślona o wschodzie słońca na plaży czarnomorskiej.
Morze Czarne. Ilu turystów pochłonęło? Wciągnęło w wir przyjemnych falistych kąpieli, nadbrzeżnych porannych joggingów, kolekcjonowania muszli, zakładania kombinezonów nurkowych, całowania ciała palącym brązem. Ilu stało się uzależnionych od tego masującego dotyku zimnych, czarnych macek morza? Ilu zakochanych odkochało się, a odkochanych na powrót dorwała głębia uczuć i letnich porywów? Ile to uniesień serca może dostarczyć plaża w połączeniu z książką, która opiera się co jakiś czas o leżak?
Spisz w kurorcie. Jedzenia, picia, leżakowania do znudzenia i wtedy na powrót chciałbyś na maleńką chwilę stać się biedakiem przemierzającym świat z plecakiem. Oglądać najbogatsze wschody słońca z pozycji karimaty. Suszyć spocone ubranie na dwóch drewnianych kołkach wbitych w klepisko, a nazajutrz składać je w kosteczkę wyperfumowane bryzą. Czytać dzieło z antykwariatu opartym o brzuch łodzi. Nie mieć za wiele kieszonkowego przy duszy, ale być wyznaczonym do tego, by zostać królem i otaczać się najcenniejszą ekspozycją świata. Wołać ptaki przybrzeżne po imieniu, stać się ich bratem w (nie)doli, cytować im fragmenty psalmów i wierszy. Zastanawiać się jak to jest być ptakiem. Skrzydlatym niby ptasim móżdżkiem, ale wolnym w działaniu. Mieć nad sobą niebo, pod sobą wielką wodę i koło siebie korony drzew. Obcować na co dzień z wielkością, a być zawsze tak małym, często niedostrzegalnym. Lecz widać i wśród gigantów można żyć i czuć się szczęśliwym. Każdego dnia podrywać się do lotu i spadać na dwie łapy .Natchniony widokiem przyrody, napisać, że wielkość jest dobra jeśli nas nie ogranicza. W myśleniu, działaniu, miłości. Fruwać z miłości siedząc na zwykłej plaży i bezczelnie przyglądać się jak słońce bierze poranną kąpiel i przegląda się w lusterku robiąc pierwszą toaletę. Szepnąć do ucha wyczytany lub zapamiętany z literatury poemat dnia dzisiejszego, właśnie narodzonego.
Czasem między pożółkłymi, czasem zmarszczonymi, innym razem nowiusieńkimi kartkami znajdować kuleczki piasku – jak ziarnka prawdy. Dać sobie czas na wszystko ulubione jakby zegarki nie istniały. Czasownikować – holikować. Patrzeć w dal, słuchać muszli, chować nogi w piasek, wycierać dłonie z olejku przy obracaniu kolejnej kartki. Uzależniać się od tego małego, co daje nam radość.
Złapał się na tym, że znowu filozofuje i oddaje się dziwnym refleksjom. Wszystko przez te wschody słońca. Kiedy je oglądał, chciał przytulać cały świat jakby ta dziwna kula miała w sobie tajemną moc trzymania go w ryzach platonicznie czystej miłości aż do ostatniego wschodu dnia jego życia. Dużo nie podróżował, więcej czytał. Kiedy jednak już gdzieś wyjeżdżał odpocząć nad morze, oglądanie wschodów słońca było obowiązkiem dnia. Budzące się do życia miasteczko witane brawami skrzydeł mew widziane w obiektywie aparatu fotograficznego miało dla niektórych kiczowaty odcień , ale on mawiał, że wtedy wszystko widzi się przez różowe okulary. Rozżarzona kulka wydobywająca się z otchłani, która od wieków zachowywała się tak samo, ale wywoływała co raz to silniejsze wrażenia znowu spiętrzyła jego falę przemyśleń.
Książka – to kula słońca wschodząca na horyzoncie naszych myśli, oświetlająca nam drogę w południe, zachodząca spokojem duszy. Zapowiedź cudownego dnia. Promienie przygody. Bolał w swoich uniesieniach, że nie wszyscy wczasowicze zauważają ciche podobieństwo wschodów słońca i książek.
Zdecydował, że zamiast tak głęboko holikować, zrobi coś pospolitego. Będzie obserwował rodzaj ludzki o tak wczesnej porze dnia. Było ich niewielu o świcie. Ci jednak, których dostrzegał, pojawiali się cyklicznie i stanowili dobry obiekt obserwacyjny. Na co dzień z ludźmi komunikował się zazwyczaj prowadząc Książkobusa. Po darowanych książkach, potrafił określić charakter nabywcy. Mógł nie prowadzić dialogu z zainteresowanym, tylko po prostu przyglądać się schylonej głowie nad kartką. Kochał ten stan oczekiwania jaką książkę ów wybierze. Jeśli nikt nie był ciekawy zawartości półki w otwartym bagażniku, wtedy sam brał jakiś egzemplarz i polecał go. Potem wymyślił manekina trzymającego otwartą książkę, a on sam chował się za kukłą i czytał na głos. W ten sposób ożywiał ducha czytelniczego ubranego w kraciastą koszulę, a dzieci czekały jaki fragment opowieści tym razem usłyszą. Najczęściej cytował horrory, bo groza nie czytać. Na plaży jego irytacja wynikająca z nieczytania książek przez turystów, podrzuciła mu pomysł.
Zapakował „przyszłe znalezisko” w barwną torbę plastikową i płytko zakopał w piasku. Miało być widoczne dla przechodzących.
Wojtek poczynił spostrzeżenie, że ludzie znajdujący się o tej godzinie na plaży nie są przypadkowi. Większość z nich to poszukiwacze zgubionych, zapomnianych czy też porzuconych rzeczy wczasowiczów. Znaleźć wypasioną komórkę, odpięty złoty kolczyk, wysypane w kamyczkach monety czy cokolwiek osobistego stanowiło bez wątpienia cel porannych „sokołów”. Groza nic nie znaleźć.
Pierwszy pojawił się biegacz. Standardowo z słuchawkami na uszach. Wojtek zastanawiał się czy wrażenia słuchowe nie odwrócą uwagi od podarunku złożonego nad brzegiem morza. Sportowiec podbiegł obok wystającej torby, jednak nie schylił się po nią. Coś jednak kazało mu truchtem po nią wrócić. Gdy dobywał przedmiot , nogi bez ustanku wykonywały podskoki. Odwinął bez szczególnego zainteresowania i nie dał sobie za dużo czasu na przyglądnięcie się znalezisku. Endomondo niemiłosiernie mierzyło czas. Skarbnica niestraconego czasu wylądowała grzbietem z powrotem na piasku.
Następne były kuracjuszki z sanatorium leczącego choroby płuc. Poznał po aparatach, którymi wdmuchiwały sobie poranne powietrze bogate w jod. Tęższa zrobiła wysiłek zgięcia kręgosłupa po krzyczącą kolorami siatkę. Zrobiły głęboki wdech. Zdecydowanymi ruchami dobyto przedmiot- niespodziankę. Świst zaczerpniętego wcześniej łapczywym haustem powietrza, wydobył się z żalem na zewnątrz. A wydawało się, że podarunek ucieszy je, bo mają dużo czasu…
- Nie bierz. Po co? Jeszcze powiedzą, żeśmy ukradły. Mamy zapas krzyżówek i magazynów o zdrowiu i tabloidów. Leżą na samym wierzchu płytkiej szuflady nocnej, a nam nie trzeba nosić takich ciężarów aż z plaży. Nasze czytadła są lekkie, a my przecież nie możemy dźwigać. Żyjemy od tabletki do tabletki, nie będziemy traciły czasu na grubą książkę.– usłyszał głos dobiegający zza palmy, która go osłaniała.
Pojawił się ten z grupy „Sokole Oko”. Ci to zawsze sprawdzają wszystko. Tak i zawiniątko zostało przetrzepane dokładnie. Przeszukiwacz z jednej oderwanej kartki zrobił skręta. Zastanawiał się jak jeszcze mógłby to wykorzystać. Papieros nie zapalił się, bo kartka była wilgotna, tak więc zaklął sobie i poszedł dalej szukać szczęścia.
Przejechał młody chłopak z pasażerem na wózku. Wjechał drewnianym trapem blisko wody. Wojtek wiedział, że są małe szanse, by zobaczyli torbę. Roześmiane oczy starca rozglądały się na wszystkie strony. Dłonie błogosławiły nadmorskie powietrze jakby witały się ze starymi dobrymi przyjaciółmi, choć nikogo ze znajomków nie było. Młodzieniec nie miał już takiej wesołej minki. Nerwowymi ruchami próbował zmienić pozycję wózka, bo starzec uparcie na coś pokazywał.
– Po co ci tam jechać?
- Bo ktoś postawił znak na piasku.
- Dziadku, mamy dziś pełno zajęć. Skupmy się na tym, co istotne i dogłębne. Poszukam ci muszli. Włożysz je jak zawsze do woreczka i przypomnisz sobie babcię.- Wyglądało, że wnuk chciał uwolnić się z plaży jak najszybciej.
- Proszę cię podaj mi tę wystającą torbę. Ona krzyczy o zabranie.
Stary straconego szczęścia szuka o 5 rano na plaży. –pomyślał wnuczek.
Ręce pokrzywione reumatyzmem z gigantyczną dawką czułości pieściły okładkę książki. Zmarszczony nos wąchał czas wydania. Mokre źrenice składały literki. Ważny tytuł, który pozwolił mu kiedyś zrozumieć wagę pofalowanego życia ludzkiego , głębię wartości i wyborów w czasie sztormów rodzinnych. ”Rodzina może być szczęśliwa mimo wszystko”. Czytali ją razem gdy zaczęły się kłopoty z synem, potem gdy zachorował na stwardnienie rozsiane. Podał lekturę kochanemu wnukowi.
- Szczęście ma swoje odpływy i przypływy. Zimnymi bałwanami rzuca nam w twarz, przynosi glony, niechciane śmieci, ale ma też świetlistą łunę na powierzchni rozdygotanej wody i wyrzuca za burtę kamizelki ratunkowe. Poczytaj.
- Dziadku. Dzisiaj nie czyta się takich staroci, dziś w razie potrzeby ma się swojego prywatnego terapeutę.
Po czym odszedł na bok zostawiając zabezpieczony hamulcem wózek dziadka przy molo. Staruszek mocował się z własnymi siłami by zabezpieczyć torbę z zawartością na własnym siedzeniu. Zadowolony z przebiegu walki, jak zawodnik na ringu chciał podnieść rękę do góry, ale zrozumiał, że jeszcze nie czas na werdykt.
- Nie dość, że kłopot z nim to jeszcze z jego dziwadłami. Sentymenty, niech je schowa między tę starą książkę. Jeszcze będę pchał bibliotekę na spacerze. Strach pomyśleć, co jutro znajdzie.
Groza znaleźć książkę…
Pod tekstem wklejam fotografię, która została zrobiona w okolicznościach napisania opowieści.

Comments