Kilku paskudnych typów z bronią może zabić kogoś – na śmierć. Tak czytamy w streszczeniu od wydawcy zamieszczonym z tyłu książki pt.„Nie wymachuj mi tym gnatem” Kyrila Bonfiglioli. Kogóż to bandyci mieliby mieć na muszce skoro mamy do czynienia z samym eleganckim towarzystwem? To przecież śmietanka dobrze urodzonych ludzi z tytułami zajmująca się westchnieniami nad wielkością i pięknem sztuki.
Przed pięcioma dniami w Madrycie ktoś ukradł cenny obraz Goi. Zawrzało w gazetach, a jeszcze bardziej kotłowało się na policji. Nie mając żadnych skrupułów, należało zrobić wszystko, żeby obraz się znalazł. Zahamować schwytania złodzieja nie mogły nawet zażyłe relacje typu przyjaźń czy podobne uczuciowo (wedle książki), wspólne korupcyjne machlojki.
Anglia, lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku. Należy zdać sobie sprawę, że powieściowy absurdalny humor łączy się z ówczesnymi realiami. Wyjaśniają to słowa od tłumaczki na początku książki. Z wysp akcja przenosi się do Ameryki. Tam jednak również zastaniecie sarkazm, wyszukaną drwinę, ironizowanie na pewne środowiska bogaczy. Specyficzny humor - dla jednych wyszukany, dla drugich denny i prostacki. Niemało w nim jednak spostrzeżeń życiowych, pewnych gotowych schematów na życie ale i przebojowych rozwiązań. Narrator tak zwinnie okłamuje i ukrywa fakty, że nie wiadomo kiedy po raz któryś będzie chciał zwieść czytelników. Nazwę fabułę książki tak od siebie, lekko kryminalnie - jako gra między M. – marszandem a M. – stróżem prawa. Znowu może nasunąć się myśl, że skoro do akcji wkracza policja, to macie do czynienia z hołotą. Otóż nic na to nie wskazuje. Bohaterowie są co prawda niestandardowi, a ich życie zamyka się w ciasnym gronie arystokratycznym.
Wytworne garnitury, wykrochmalone oraz wyprasowane na żyletę koszule z żabotami, drogie hotele, limitowane serie luksusowych samochodów, przeleżane latami w piwnicach niepospolite trunki, gustownie lub mniej umiejętnie urządzone mieszkania w monitorowanych dzielnicach lub posesje z arabami galopującymi po podwórku, złote spinki u mankietów, wyperfumowane czyste rączki. Bialuśkie do perfekcji, nawet bardzo, bo ręka rękę myje.
Tutaj kończy się elegancja na pokaz. Wkraczamy do świata zacnych bohaterów drzwiami od podwórka. Widzimy ich w szlafroku i kapciach. Na porządku dziennym występować będą zamienniki słów i określenia takie jak np. o winie - szkarłatny sikacz, kolejne wymowne to mocz ścierwojada, wrzód na dupie podatnika, niebo, które przybiera kolor mysich odchodów, ludzie lubiący się uśmiechać obleśnie. Tu zamiast usłyszeć w słuchawce, że połączyłeś się z sekretarką Ambasady Stanów Zjednoczonych, usłyszysz wyraźnie: tu „mała dama panów złajdaczonych”. Niech ci szczęka jeszcze nie opada. Jesteśmy dopiero w przedpokoju.
Usiądźcie na skórzanym, wbitym w przedniej jakości dąb lub mahoń, fotelu. Posłuchajcie bardziej wyszukanych życiowych cytatów:
„(…)nie podoba mi się tył jego głowy. Nie żeby miał tam zwały tektońskiego tłuszczu porośniętego szczeciną wieprza czy coś takiego”; "(…) że mogę się zesrać w kilt”; „spojrzał natomiast na porysowany i obsrany przez muchy blat biurka”; „podłoga pokryta cienką warstwą zaschłych rzygowin”; „słońce wstało jak wielka, pijacka, czerwona morda, która patrzy na mnie z góry."
Pora poznać osoby przebywające w tym przeuroczym salonie kulturalnym:
Charlie Mortdecai to właściciel domostwa. Nie jest lingwistycznym snobem, ale potrafi ripostować. Niegłupi, a raczej cwany typ. Zdegenerowany arystokrata w średnim wieku. Dodatkowo można określić go jako niemoralnego cynika, przy tym tchórza, ale uroczego. Zajmuje się handlem dziełami sztuki. Marszand o przeciętnym wzroście, w kwiecie wieku, z pewną nadwagą. Lubi sztukę, pieniądze, sprośne dowcipy i alkohol. Uznaje zasadę, że każdy może wygrać w walce, jeśli potrafi wsadzić przeciwnikowi palec w oko. Lubi porankami, ale też i przedpołudniami, południami, wieczorami siedzieć przy filiżance kawy z rumem lub innym alkoholu. Czasem rano rzyga, czasem nie. Nawet będąc u ambasadora nie ma skrupułów czy nie porzygać się z obrzydzenia na jego biurko. Wyrzuca się go z barów. Na ważne wizyty lubi chodzić wstawiony. Często urywa mu się film. Jak został bogatym? Podaje pewne wytyczne: „Zasrane komplementy. Żeby dojść do milionów nie można być popijającym pierdołą. Żeby zostać milionerem, trzeba być mózgowcem, bezwzględnym i trochę zwyrodniałym”.
Jock to też domownik, tyle, że lokaj Charliego. Lubi dawać w mordę. To głupol:„Często mam wrażenie, że Jock powinien zacząć grać w squasha. Byłby świetny jako ściana.” Nazywany łotrem o przerażającym widoku odsłaniającym żółte zęby, ale uprzejmie uśmiechającym i zwracającym się do gości. Lubi bekać na głos. Pełen szacunku kiedy ma na to ochotę. Jest jakby cały czas na bani, ale zawsze gotowy i zawsze skłonny dać po mordzie. Ma wielu kumpli zapaśników, dlatego jego namiętnością jest oglądanie zapasów w telewizji. Wtedy lepiej mu nie przeszkadzać. Puszcza też bąki na głos.
Nadkomisarz Martland to persona non grata w domu Charliego, ale jego dawny, dobry kumpel. To „tłusty elf, który liczy, że dzięki temu zostanie dostrzeżony przez krasnala”, jego tłuste pośladki trzęsą się bezgłośnie. Bezwzględny i niebezpieczny policjant. Mając masywny tyłek uważa, że porusza się z gracją. Trudno przewidzieć na czym może się znać, a na czym nie. To tępy gamoń ze Specjal Powers Group, gdzie puszcza się pracownikom płazem wszelkie zabójstwa. Jest dowódcą jednostki i byłym pracownikiem wojsk spadochronowych. Lubi ludziom sprawiać ból. Stary wyjadacz. „Jest niebezpieczny i znacznie bystrzejszy, niż można by sądzić, patrząc na niego albo go słuchając”.”Straszliwy drań na swój własny zaściankowy sposób”.
Gdybyście pomyśleli, że tylko trzech bohaterów jest tak artystycznie ucharakteryzowanych, to muszę dodać, że tutaj jak w dobrym sklepie z niewybrednej jakości obrazami, jest ich cała galeria. Od wyboru do koloru. Przeczytajmy np. krótką charakterystykę zachowań bogaczki: „Hrabina wstała i z typową dla siebie subtelną godnością skierowała się do drzwi, gdzie puściła bąka o tak przerażającej sile i godności, że aż się przestraszyłem, iż sama sobie wyrządziła krzywdę.” Ostatnim argumentem przemawiającym za ciekawie dobranymi, nietuzinowymi bohaterami, nawet gdy są epizodyczni, niech będzie postać duchownego: „Ksiądz usiadł przy końcu stołu i zaczął pożerać orzechy i żłopać wino, jakby od tego zależało jego życie”.
Skoro polubiliście już bohaterów, pora towarzyszyć im w przygodach. Między Martlandem i Mortdecaiem rozgrywa się ciekawa taktycznie gra. Obraz musi się znaleźć. No chyba, że da się to jakoś załatwić inaczej.
Właściwie w powieści poza dobrym humorem nie ma nic więcej. Śledzimy niestosowne zachowania pijaka i jego kolegi „bijaka”. Nawet tak daleko się nas zwodzi, iż w którymś momencie kibicujemy tym niestosownościom. Czyżby autor chciał pokazać nam, że wszyscy mamy w sobie odrobinę zepsutej krwi szlacheckiej? Ja w każdym razie od polecenia tej książki szczególnie młodym, umywam ręce.
18.XI.2015 r. odbyło się kolejne spotkanie Dyskusyjnego Klubu Książki w Będzinie. Zdania odnośnie książki Kyrila Bonfiglioli "Nie wymachuj mi tym gnatem" były podzielone.
Większość klubowiczów doceniła to jak autor zabawił ich językiem podając w kreatywny sposób kwintesencję angielskiego humoru. Punktowali głównemu opowiadaczowi za to jak sam śmieje się z nadętej arystokracji, ze swojego środowiska, ze sposobu w jaki to robi. Będąc jednym z nich, przyzwyczajonym do wielu obrzydliwości, jest nawet w opisach dość taktowny, choć zna przywary tej zdemoralizowanej warstwy społecznej. Przyznano, że ten specyficzny smaczek żartów z Wysp Brytyjskich przypomina charakterem kawalarzy z grupy Monty Pythona. I ten rodzaj i ten, albo się lubi albo nie.
Lektura niewątpliwie była trudna do przetłumaczenia, by oddać klimat lat siedemdziesiątych. Dlatego zapewne dla Anglików jest bardziej zrozumiała. Zgodnie orzekliśmy, iż jest to książka rozrywkowa, nie zawiera głębszych myśli, ma bawić. Fabuła nie jest tak istotna, bo akcja jest przewrotna, a wydarzenia często niedorzeczne. Wszystko, co się dzieje ma po prostu być wyśmiane i pokazywać przywary arystokracji. Tym, którzy szukali wnikliwego przesłania, lektura nie podobała się. Choć była dynamiczna, to i tak akcja ich nudziła, nie byli ciekawi co dalej. Inni po prostu nie lubią książek tak skonstruowanych bez wyraźnie zakodowanego życiowego morału. Same dobre operowanie językiem dla tych ostatnich nie wystarczyło.