Ktoś gra na darbuce lub bałałajce; mnich etiopski z postrzępioną okładką modlitewnika polubiony przez szkiełka obiektywów siedzi spokojnie połączony w rozmowie ze swoim Bogiem; skupione w pokorze i uwielbieniu twarze kobiet z różnych części globu przy szumiącej od błagań i westchnień Ścianie Płaczu; uroczystości rozpoczęcia i przygotowań do szabatu przy Ha-Kotel czyli Zachodnim Murze, pozostałości po drugiej świątyni zburzonej w 70 r.n.e. ; niedopasowani do wszystkiego mieszkańcy enklawy Mea Szeariam wyznający haredi (odłam judaizmu); Ormianka śpiewająca z namaszczeniem pieśń w miejscu, gdzie schowali się apostołowie, gdy pojmano Jezusa; gesty pielgrzymów w Bazylice Grobu Pańskiego całujących rudy kamień, odpływających na chwilę do innego świata.
Ktoś sprzedaje wyśmienite falafele; inny układa daktyle czy pomarańcze na targowisku; jacyś mężczyźni w czerwono-białych kufijach słuchają przemówienia na Wzgórzu Świątynnym; orientalny zapach kadzideł po nabożeństwach; wielkie głowy kapusty ciągnięte na wózku przez osiołka; samochody poruszające się po ulicy bez żadnych zasad; nowocześni Izraelczycy uprawiający jogging; kot wygrzewający swoje futro na murku; rudo-beżowe bezkresy pustyni i jej przystosowani do pustki mieszkańcy; różnobarwne namioty beduińskie; czarne kozy i białe barany wałęsające się po pustynnym niczym; delikatne melodie wygrywane na flecie w Małej Petrze i lutni w Wadi Musa; kobieta grzebiąca w ognisku, w którym gotuje się woda na herbatę miętową; bose dzieci biegające po ostrych skałach Petry; czasem zupełna cisza i wpatrywanie się godzinami w ogień; freski w kościołach; mozaiki z Madaby; muezin wzywający do modlitwy; wymalowane studentki w hidżabach; oblicza zakonników skryte w kapturach –symbolicznej granicy między sacrum i profanum.
To obserwacje miejsc Izraela i Jordanii ze szczególnym zwróceniem uwagi na człowieka. Sprawcę tego, że miejsce żyje, oddycha, przywołuje obrazy. Obrazy, które autorka widzi nawet teraz, gdy zamyka powieki. „Przypomniałam sobie, jak równo o godzinie piętnastej między ciasno upchanymi straganami na Via Dolorosa przeciskali się chrześcijanie, jeszcze raz przeżywając mękę Jezusa. Już wtedy wiedziałam, że to nie jest zwyczajne miejsce. Jerozolima to magia i tajemnica. Byłam pewna, że tu wrócę. Nie przeczuwałam jednak, że będę chciała wracać ciągle.”
Dobrze ujął to psycholog kulturowy, pan prof. Paweł Boski pisząc o książce, iż jest to zapis zwierzeń i emocji w trakcie spotkania z obiektami kulturowymi i ludźmi. Autorka nie umiejscawia siebie na fotografii, ale przemawia zza obiektywu. To rzeczowy, skrócony opis, tego co przeczytamy i zobaczymy.
A zobaczymy naprawdę wiele, też za sprawą konkretnie dopranych do tekstu, zdjęć. Książka zrodziła się z pasji do podróży i fotografowania - jak zapewnia pisarka. „Podróżowanie stwarza pretekst do fotografowania.” Agata Błachnio to psycholog i logopeda. Może z racji zawodu lubi obserwować ludzi w każdym, mało ważnym momencie. „Pewnych rzeczy nie da się doświadczyć oglądając na ekranie telewizora” i „Zbyt mocno kocham być w drodze, iść, zaglądać, odwiedzać, doświadczać. Pozostaję w ruchu, by czasem przystanąć i popatrzeć na świat, toczące się życie, przechodzących obok mnie ludzi…” Ma w dorobku wystawę fotograficzną „Izrael wielu kultur”. Jej życiowa maksyma to „If you don’t like where you are change it.”
O czym jeszcze opowiedziała pani Błachnio możecie zapytać, skoro te dwa państwa są opisywane często tak standardowo i są odwiedzane przez masy? Przeprowadziła w książce lekcję, postanowiła nauczyć nas więcej zerkając do pierwotnych informacji zawartych w Biblii. Nauczyła fachowych nazw np. kwitle to karteczki z modlitwami, Hawdala to obrzęd kończący szabat, kidusz to modlitwa odmawiana nad kielichem wina na rozpoczęcie szabatu, hummus – popularna potrawa z ciecierzycy, tahini – pasta z prażonych ziaren sezamu. Zaprowadziła do dzielnicy ultraortodoksyjnych Żydów (według mnie najciekawszy rozdział). O tym, że w Izraelu służba wojskowa jest obowiązkowa dla obu płci. Idą tam zaraz po maturze. Dziewczyny na dwa lata, chłopcy na trzy. O zjawisku kurczenia się zasobów wody w Morzu Martwym, które może zniknąć z mapy. Pochodziła też ścieżkami utartymi np. była w Akce -mieście znajdującym się na Liście Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego Unesco za sprawą starówki. Odpoczywała nad Morzem Martwym, które jest 33 razy bardziej zasolone niż nasz Bałtyk. Nie żyją w nim rośliny i ryby, jedynie kilka szczepów bakterii. W Biblii nazywane jest Morzem Araby, Sodomy i Lota. Z dobrodziejstw zbiornika - pisze Błachnio - korzystali Herod, Salomon i Kleopatra. Ze szczytu Synaju tłumaczy się z piękna krajobrazu: „ Błękitne Morze Martwe odcinające się na tle reszty krajobrazu wyglądało wręcz nierealnie. We wszystkich kierunkach świata rozpościerała się pustynia.(…) To nie było nudne i monotonne, to było piękne w swojej prostocie.” Wspomniała o Makawis, gdzie ścięto głowę Janowi Chrzcicielowi, bo potępił związek Heroda z Herodiadą. O obozowiskach beduinów obserwowanych z góry Nebo, gdzie skończył ziemską wędrówkę Mojżesz, o bahaitach. O biednych i bogatych, podróżnikach, pielgrzymach, miejscowych i turystach, ludziach z problemami i tych, których być może cierpienie na twarzy zakrywa uśmiech. O ludziach wielu odłamów religijnych np. Stara Jerozolima scharakteryzowana jest pokrótce w każdej z jej części: żydowskiej, chrześcijańskiej, ormiańskiej i muzułmańskiej. „Podróżowanie to doświadczenie zmiany. Zmiany trybu życia, odwiecznych rytuałów i przyzwyczajeń.” „Podróżowanie to spełnianie marzeń.(…) Marzeń o byciu odkrywcą.”
Odebrałam książkę jako wielki wykład o tamtej części świata. Że autorka rzeczywiście wie o tej rzeczywistości dość dużo, to nie pozostaje kwestią dyskusyjną. Wywnioskowałam z lektury, że była tam nie jeden raz. Zresztą połączyła ją z nić koleżeństwa z osobami, które zapraszają ją do siebie np. na kolację szabatową.
Kwestią sporną może być jednak zapis, który nie każdemu może przypaść do gustu. Nagromadzenie mało kreatywnych przymiotników może zdradzać, że do pomysłu na podróż i talentu, trzeba dołożyć warsztat pisarski. Wydaje mi się, że przekazanie tych cennych obserwacji w taki sposób, raczej zainteresuje turystę, który chce wiedzieć dużo o odwiedzanym miejscu, ale niekoniecznie podróżnika z krwi i kości. Raziło mnie też, nawet przeszkadzało „naskakiwanie” na turystykę masową. Ci, którzy są w temacie wykształceni, wiedzą, że ta alternatywna nie istniałaby bez masowej i na odwrót. Żadna nie jest gorsza, ani lepsza. Są po prostu inne. Celowe zwracanie uwagi na to, iż podróżowanie alternatywne jest ciekawsze, tudzież na pewno wartościowsze bez brania pod uwagę pewnych ewentualności (np. choroba uczestnika -z duszą podróżnika - wykluczająca samotne zapuszczanie się; podróżowanie kulturowe w wersji singiel jest tańsze jeśli zakupimy wycieczkę) i przypadków ludzkich (prowadzący wycieczkę może być bardziej uświadomiony niż niejeden przewodnik czy encyklopedia w ręku podróżnika; być może turyście zależy bardziej na tym, by więcej się dowiedzieć niż widzieć?), może być odebrane przez ludzi z branży jako zwykła amatorszczyzna piszącego. Także jako chęć zwrócenia uwagi, że tylko on podróżuje właściwie i obficie, natomiast w najgorszym wypadku może być posądzony o małą wiedzę turystyczną, która niejednokrotnie edukuje jak "nie wrzucać" odwiedzających w ramy schematu.
Jeśli tak stawiamy sprawę jak w książce, to pozostaje nam przedostać się do Izraela i Jordanii najpierw na tratwie, a potem na osiołku, którego grzbiet bardzo uwierał pisarkę. Dlatego wybrała podróż samolotem i taksówkami, które przecież tak kochają turyści masowi. Z mojego doświadczenia wiem, że wielu turystów zainteresowanych prawdziwym zwiedzaniem miejsc, zrealizowało ciekawe, wartościowe prezentacje w bibliotekach i klubach. Takie prelekcje realizują też "podróżnicy" alternatywni, którzy częstokroć oprócz zdjęć z piwem z lokalnymi, nie potrafią nic powiedzieć o historii czy kulturze danego miejsca na mapie. Wnioskuję, że pani Agata Błachnio trafiła akurat na bardzo nieciekawe grupy turystów, bo będąc psychologiem, na pewno rozszyfrowała ich zamiary poprzez samo przyglądanie się. Warto zwrócić uwagę by nie pisać i mówić o turystyce masowej w sposób nieprzychylny, ponieważ może spowodować to brak zainteresowania takimi wyjazdami, a konsekwencji wybór potencjalnego turysty padnie na inne, mniej wartościowe zajęcia w czasie wolnym. Należy podkreślać, iż podróżowanie to nie tylko rodzaj, sposób transportu, odwiedzone miejsca, ale przede wszystkim potrzeba stanu ducha. W tym sensie nie ma podziałów.
Poza tym wiele historii wydaje się niedokończonych. Nie wiem czy to zaplanowany zabieg autorki, byśmy sami zamknęli powieki i próbowali ułożyć ciąg dalszy czy może to brak weny twórczej. Całościowo, merytorycznie książka wypada dobrze, bo uczy o miejscach i kulturze. Daje do myślenia by zauważać mało znaczące gesty i próbować odczytywać z nich człowieka. Tutaj widać prawdziwy popis zdolności psychologa. Gdyby jednak do wielu tych spostrzeżeń, dołożyć rozmowę z obserwowanym, byłoby to bardziej kompletne.
Książkę czyta się dość szybko, że względu na dużą ilość fotografii. Są mocnym atutem. Jeśli zapis nie przemówi do Was, to narysowane światłem obrazy, na pewno. Są twórcze i ciekawe. Samo wydanie jest bajeczne. Estetyczne, kredowy papier, kolorystycznie dobrane obramowania stronic zachęcają by dopieścić ją przeczytaniem. A potem przymknąć oczy, kupić bilet i zobaczyć resztę?
Moja rada - dopóki nie będziecie tam – czyli w Izraelu i Jordanii, jednak nie zamykajcie powiek… Bo przecież chcecie zobaczyć to wszystko, prawda? Potem może być już tylko lepiej, podobnie jak u autorki: „I wreszcie podróżowanie uzależnia. Gdy raz się zacznie, dłuższa abstynencja boli. Ale jakież to cudowne uzależnienie, odwyk jest wręcz niewskazany!”
Pierwsze zdjęcie w tekście to okładka recenzowanej książki, natomiast pozostałe są mojego autorstwa. Obrazują moje pamiątki z podróży.
Dziękuję WYDAWNICTWU BEZDROŻA za możliwość zrecenzowania książki pani Agaty Błachnio pt. „Obrazy spod powiek”.