top of page

Teatralna wycieczka po Rosji


„Świat to za mało” w piątkowy wieczór 15 kwietnia 2016 r. podróżował po XIX-wiecznej Rosji za sprawą zaproszenia danego od Józefa Opalskiego, reżysera spektaklu „Anna Karenina". Grany był na deskach Gliwickiego Teatru Muzycznego. Prapremiera sztuki odbyła się 25 kwietnia 2007 roku. "Anna Karenina" zrealizowana przez Opalskiego była niejednokrotnie nagradzana i doceniana przez widzów, o czym można przeczytać tutaj.

Zdjęcie ze strony http://www.teatr.gliwice.pl/3,204,Anna_Karenina.html

Fot.Lidia Stefek

Sam reżyser w artykule prasowym powiedział, że nie było łatwo, bo dzieje tytułowej bohaterki to nie temat dla melodramatu, jak niektórzy mogliby uważać. To raczej nieprosty do wyjaśnienia schemat, który zaplanował Tołstoj. Moje pierwsze odczucia jako widza (również podróżnika w świecie kultury) są takie, iż jest to dobrej jakości, kunsztowny, stary, uniwersalny, odporny na czas fresk, z panoramą obyczajową. Odmalowuje życie Rosjan różnych stanów społecznych, a także wiele wariantów życia rodzinnego w ówczesnych latach.

Fot. Lidia Stefek

Zdjęcie ze strony http://www.teatr.gliwice.pl/3,204,Anna_Karenina.html

To stylowo oraz poetycko wyśpiewany musical o tym jak miłość potrafi utrudnić, skomplikować, jak nie daje się przekupić. Może stanąć w wąskim przejściu między płomiennym zakochaniem, a zimną odpowiedzialnością i co wtedy. Jak ją wyminąć, nie zauważyć. Na tym spektaklu jednak nie da się nic przeoczyć. Emocje aż kipią.

Fot. Lidia Stefek

Zdjęcie ze strony http://www.teatr.gliwice.pl/3,204,Anna_Karenina.html

Bardzo wyraźnie dało się zauważyć w przedstawieniu zachłanność Anny w tym jak rzuciła się na życie, by potem tak samo ostro widzieć zmniejszanie apetytu na życie, w końcu wycofywanie się . Odejście w przeźroczyste, posępnych kolorów woale było żałobnym pożegnaniem się ze światem, który już nie był tak niezwykły jak wtedy gdy stroiła się w najlepsze krynoliny zalotów dla kochanka. Stało się to w najbardziej prozaicznym miejscu – na dworcu. Pociąg zabiera bagaże, ludzi, gwizdek i odjazd, a czas na peronie już nie ma takiego znaczenia dla tych, co wsiedli. Dlatego nie zobaczymy już zegara, czarny kir jak para z pociągu przykryje go na amen w pacierzu. Tym ostatnim - pogrzebowym.

Fot. Lidia Stefek

Szczegół czasem mocno powoduje, że przedstawienie jest prawdziwe, namacalne, niezaprzeczalne. Myślę o zegarze. Zegar, którym przyodziano stację (życia) w sztuce jest wymownym przypomnieniem, że nieuchronnie czas przeznacza nas do pewnych kolei losu, a potem wszystko znika jak para wydobywająca się z lokomotywy naszego serca. Salonowe westchnienia, pokaz sukien na balach, tańce nie z tej epoki, uniesienia, których finał znajdujemy na torach…Kres miłości zakryty woalem czarnej tkaniny jakby opluty przez czarny dym zegar na peronie...Świetnie wymyślona koncepcja zakończenia.

Fot. Lidia Stefek

Uczta przede wszystkim dla ucha! Powolne smakowanie wyrazistych portretów. Najbardziej wiarygodna była dla mnie Dolly Szczerbacka (w jej roli Jolanta Kremer). Przeżywałam wraz z nią dramat zdradzonej, mądrej żony. Dykcją, mimiką twarzy, kostiumami zapewniała przy każdym wejściu na scenę, że jest sobą. Z ról męskich zauroczył mnie Przemysław Witkowicz jako Mikołaj Dmitrycz Lewin. I chociaż to nie z jego ust zabrzmiało pytanie „Czy ta miłość obroni się przed światem” odpowiedziałam w duchu, że jego miłość do Maszy – byłej prostytutki została przyjęta, zaakceptowana i zrozumiana przez widownię. Wspomnieć muszę o scenach muzycznych, w których na pierwszy plan wg mnie wybijał się cieniutki, dziewczęcy, charyzmatyczny, a przy tym autentyczny głos Kitty (Joanny Trafas). Tytułowa główna rola odgrywana przez Małgorzatę Długosz była strzałem w dziesiątkę. Poza wspaniałą dykcją, ruchami , które odzwierciedlały, że ma coś do ukrycia, sama uroda aktorki powalała. Główne role mają to do siebie, że pojawiają się często i widz może się nimi znudzić. Natomiast tutaj wyczekiwało się kolejnego wejścia. Od dzisiaj zawsze kiedy będę czytała po raz kolejny książkę lub oglądała następną ekranizację kinową czy teatralną, zawsze wtedy Anna będzie miała twarz, dystyngowane ruchy, grację pani Małgorzaty Długosz. Na uwagę zasługuje kreacja Marii Nikołajewny (Katarzyny Wysłuchy), która ma do odegrania niewielką rolę, ale za to zapada w pamięć. Przy scenie razem z Mikołajem i przybywającym do nich Konstantym (rewelacyjnym Michałem Musiołem), mogłaby się zgubić, ale się doskonale broni, przez co nie wiadomo, kto w tym kawałku jest mistrzem!

Fot. Lidia Stefek

Zjawa, która jak nagie, bose przeznaczenie, jak cień śmierci łazi po scenie jest niebanalnym epizodem, który określa szerokiej skali wrażliwość i kreatywność reżysera. Takie przedstawienie wiszącego nad przepaścią uczucia, którego ostracyzm społeczeństwa skazał już dawno na taki los, jest genialne. Nieobute fatum, ciche, prawie niedostrzegalne w mgłach, śniegu na peronie dochodzi do swoich zamiarów. W końcu jest na świeczniku!

Fot. Lidia Stefek

Scena zbliżenia cielesnego Anny z Wrońskim, która dzieje się tuż przy sekretarzyku jej męża została przedstawiona w sposób nietypowy. Nie ma nic z erotyki zewnętrznej. Jest duchowym odzwierciedleniem tego, że zdrada prawie odbywa się na oczach i za przyzwoleniem męża. Tylko gra czerwonych, barowych żarówek zdaje się mówić o grzechu. Sam Aleksy staje we własnej obronie: „Szacunek wymyślono po to, by zasłaniać to puste miejsce, gdzie winna znajdować się miłość.”

Fot. Lidia Stefek

Żadna scena nie zapadła mi tak głęboko w pamięć jak ta, kiedy umiera brat Kostii Lewina. Zespół baletowy, który najpierw jest czwórką płaczek utyskujących nad łożem, przemienia się w anioły śmierci tańczące swoje zwycięstwo. Nie spodziewałam się takiego spektrum środków wyrazu, by tak osobliwie przedstawić pożegnanie się z tym światem. Zadziwiające!

Fot. Lidia Stefek

Dekoracje w „Annie Kareninie” są w większości skromne, ale bardzo gustowne. Każda krzyczy swoją wymownością, argumentuje swoją obecność. Nawet kadzidła w czasie ślubu w cerkwi mają na zadanie by na chwilę oczyścić nas z myślenia o grzechu, bo oto staje się świętość i zakochany po uszy Lewin dopełnia swojej obietnicy na oczach wszystkich. Ikonostas pozostawiony przez całą II część nie bez przyczyny zostaje tam do końca. Ta część odzwierciedla, że bohaterowie zaczynają się liczyć z Bogiem, rozmyślają nad uczynkami, są bliscy wyrzutów sumienia, pytają niebios, są jakby bliżej zasad Bożych niż salonowych. Dla wyjaśnienia o czym piszę - np. smutek i rozterki Aleksego, rozmowa Kitty i Lewina na właśnie otwarty list z informacją o złym samopoczuciu Mikołaja, chora zazdrość Anny, też sceny zazdrości męża Kitty to jakby ciche rozmowy i pertraktacje z losem, nad którymś ktoś schowany za ikoną ma władzę. W końcu zamykająca wszystkim usta i bijąca nas w piersi modlitwa Anny. Już nie pytamy Boga, bo zaczynają przychodzić odpowiedzi…Natomiast kostiumy Zofii de Ines są bardzo strojne, kolorowe, odzwierciedlają epokę , świetnie charakteryzują bohaterów i to, w jakiej warstwie społecznej żyją. Świat Lwa Tołstoja zamknięty w pięknym otoczeniu, które ma do odegrania specyficzną rolę. Nie ma tu nic zbytecznego choć kipi od nadmiaru. Wszystko zaplanowane idealnie. Dobry krawiec uszył na miarę!

Zdjęcie ze strony http://www.teatr.gliwice.pl/3,204,Anna_Karenina.html

Zdjęcie ze strony http://www.teatr.gliwice.pl/3,204,Anna_Karenina.html

Zdjęcie ze strony http://www.bytom.pl/anna-karenina-na-deskach-opery-slaskiej

Przedstawienie zrealizowane tak, że daje wiele do myślenia. Można wyjść i zadawać wiele pytań. Długo jeszcze zastanawiać się nad tym, gdzie leży szczęście w miłości. Czy daje ją zmysłowa namiętność czy raczej duchowy stan złączenia z kimś poprzez codzienne obcowanie na dobre i na złe. Dawno tak dobrze nie nasyciłam zmysłów. Polecam przeniesienie się w inną epokę, w lśniący, lecz niekoniecznie kryształowy świat bohaterów napędzanych myślą i wrażliwością Józefa Opalskiego. Świetnie i wartościowo spędzone 3 godziny!

Po spektaklu zostałam zaproszona przez reżysera do włoskiej restauracji „La Perla" w Gliwicach. W miłej atmosferze rozmawialiśmy o naszych odczuciach po spektaklu. Żuk Opalski wtajemniczył mnie ociupinkę w arkana reżyserii. Ja opowiedziałam mu o tym, co zachwyciło, co bym zmieniła. Przy takim ogromie wiedzy i talentu Józefa Opalskiego odważyłam się na to. :) Wzruszyłam się, bo miałam niewątpliwą gratkę by osobiście podziękować aktorom występującym w przedstawieniu za ich grę. Podczas tego krótkiego wieczoru podyskutować o wielkim teatrze, muzyce, scenach świata. Dziękuję serdecznie paniom i reżyserowi za możliwość publikacji zdjęć tak ze spektaklu, jak i z kuluarów włoskiego bankietu. W tym miejscu pragnę podziękować również właścicielowi lokalu Ristorante La Perla za przyrządzenie dla mnie pizzy bez sera (wtajemniczeni wiedzą, że alergia nie wybiera).

Fot. Adam Stefek

Fot. Adam Stefek

fot. Adam Stefek

Kochani, apeluję – pokochajcie teatr. Może odejść. Dzięki niemu możecie być blisko wielkich rozmiarów literatury , muzyki, sztuki. Zapoznawajcie się z wrażliwością ludzi, którzy tyle lat zgłębiali stronice opasłych tomów wiedzy, by przekazać Wam coś nieprzeciętnego, coś czego Wam nigdy nie da kino. Dzieła rządzą się swoimi prawami. „Anna Karenina” według wizji Józefa Opalskiego zasługuje w pełni na miano dzieła!

Fot. Lidia Stefek


bottom of page