Pierwszy raz spotkałam Michaela Crummeya na będzińskim Dyskusyjnym Klubie Książki. Wtedy rozmawialiśmy o „Dostatku” (relacja ze spotkania tutaj). W związku z dość dużym poruszeniem odnośnie twórczości autora omawianej lektury, będzińska książnica zamówiła wszystkie (w tamtym czasie dostępne na rynku) pozycja autora. Potem przyszła kolej na recenzowanie książek pisarza (opinia dotycząca „Sweetlanda” tutaj i „Rzeki złodziei” tutaj). Całkiem niedawno gruchnęła wiadomość, że w czerwcu tego roku Michael Crummey będzie w Polsce (kalendarz spotkań z nim tutaj).
Na stronie wydawnictwa Wiatr od Morza znalazłam konkurs, którego nagrodą było kameralne spotkanie z pisarzem przy kawie. Przystąpienie do konkursu polegało na opublikowaniu na swoim prywatnym profilu osobistym w serwisie facebook publicznego posta zawierającego zdjęcie lub film, w którym uczestnik udowadnia, że czeka na Michaela Crummeya (#SpotkajCrummeya). Inspiracją dla mojej pracy konkursowej była polska okładka książki Crummeya pt. „Pobojowisko” (okładkę można zobaczyć tutaj). Na niej kobieta wyczekuje. Pomyślałam, że mam z nią wiele wspólnego, dlatego iż od pierwszego zetknięcia się z prozą Crummeya, czekam na niego by zadać mu kilka pytań, uścisnąć rękę, która stuka w klawiaturę i powiedzieć - Crummey, ależ Ty piszesz! Powstał wstępny plan dla realizacji zamierzenia. Zdjęcie robiliśmy w plenerze, w bardzo niesprzyjającej aurze, właściwie w trzy deszczowe późne popołudnia. Jury konkursowe doceniło moją pracę i przyznało mi nagrodę!
12 czerwca 2016 r. bardzo wczesnym świtem wstałam by dojechać i #spotkać Crummeya. Spotkanie miało odbyć się w południe, tak więc miałam kilka godzin na włóczenie się po Warszawie (podróżnicy to lubią ;)).
Przed wyznaczonym czasem udałam się w tajemne miejsce, które Pan Michał Alenowicz – właściciel wydawnictwa, wyznaczył na punkt zborny dla szczęśliwych posiadaczy kart wstępu dla autorskiego serca Crummeya.
Znakiem rozpoznawczym owej garstki wybrańców miała być powieść Crummeya trzymana w ręku.
Nastała gorąca chwila powitania pisarza w pewnej klimatycznej kawiarence. Przy aromatycznej kawie i herbacie oraz złocistych rogalikach odbyła się wielka intelektualna feta dla nas-czytelników. Michael dostał nawet prezent od Pani Mai, który od razu wypróbował. Trzeba przyznać,że z językiem polskim radzi sobie coraz lepiej.
Rozmawialiśmy o poezji Michaela Crummeya, o tym jak powstawały książki, o obawach pisarza, o życiu na Nowej Fundlandii kiedyś i teraz, o jego pierwszych młodzieńczych przemyśleniach odnośnie miejsca w życiu zawodowym (mam taki sam szacunek dla każdej biblioteki, którą odwiedzam). Nakreślił nam jak długo - nie tylko technicznie powstaje powieść w warunkach kanadyjskich. Dla mnie jako podróżniczki obserwującej kultury tego świata interesujące były tematy dotyczące maleńkich osad na wyspach, w których czas się zatrzymał jakby w XIX wieku, a jedynym znakiem nowych czasów jest np. skype czy media społecznościowe.
Michael Crummey przy swoim miażdżąco wielkim talencie, niezaprzeczalnym sukcesie i ogromie wiedzy historycznej dotyczącej swojej lokalnej ojczyzny, zauroczył mnie erudycją, piękną poprawną angielszczyzną, ale przede wszystkim skromnością. „I am lazy” – ni jak się miało do tego, ile już osiągnął. Kto działa na podobnej niwie, ten wie, że takie dzieła okupuje się szaleńczą pracą, zaangażowaniem i wytrwałością. Michael – chciałabym, żeby moje leniuchowanie przynosiło tak niesamowite efekty. ;)
Michael zdradził dużo, dużo więcej. Chętnie otworzył przed nami magiczne zakamarki twórczości, za co jestem mu wdzięczna, gdyż takie tajemne sprawy nie są rzeczą wszystkich. Zamknięte spotkanie było nagrodą dla wybranych czterech osób, więc postanowiłam nie ujawniać wszystkiego, co się działo z racji delektowania się faktem, że to my właśnie zasiedliśmy do biesiady słownej z kanadyjskim pisarzem. Każdy z nas tego dnia zabrał coś szczególnego ze sobą. Nie wolno mącić tej błogości. Poza tym być może usłyszeliśmy to, o czym Michael mówi tylko w wąskim gronie. Jest jeszcze jedna przesłanka dla nieujawnienia detali ze spotkania. Gdybym to zrobiła, to może dzisiaj pominięte byłyby przez Was aktualności ze strony Wiatr od Morza. Należy zaglądać na stronę codziennie. W tym miejscu, fachowo i ciekawie opowiada o świecie, gdzie wiatr wieje od morza, Pan Michał Alenowicz – tłumacz wielu wybornych książek.
Do Warszawy jechałam z pytaniem, które bezpośrednio dotyczy Biblii. Wiem, że w pewnym sensie to ta Księga (szczególnie Jonasza) zainspirowała go do umieszczenia pewnych metafor w tekście „Dostatku” wzorowanych na faktach ściśle związanych z życiem proroka Jonasza. Chciałam dowiedzieć się jak głęboko znajomość Biblii (autor jest protestantem), cechy charakteru, zachowanie Judy są blisko siebie. Zapytałam też czy mam rację wiążąc treść Księgo Jonasza z przesłaniem, jakie niesie dla mnie postać albinosa. Czy w ogóle mam prawo zinterpretować wygląd, całą otoczkę życia i postępowanie Judy w taki sposób. Michael chyba ucieszył się z takiego wyjaśnienia postawy bohatera jego książki. Zwięźle odpowiedział, iż np. kolor skóry albinosa i jego przybycie miało symbolizować białą kartkę, którą każdy czytelnik ma prawo, a nawet obowiązek zapełnić sam. Pozwolił na dowolną interpretację również swoim bohaterom w powieści. Taki z niego spryciarz, mistrz kreacji!
Oczywiście był czas na wymianę uśmiechów, wspólne fotografie, autografy i serdeczne uściski rąk z życzeniami wszystkiego najlepszego dla każdej ze stron.
Spotkała mnie jeszcze jedna wielka niespodzianka. Chciałam zakupić dla mojej koleżanki, wyjątkowo szlachetnej w doborze lektur, ostatnio wydaną powieść. Wiem już po tym osobistym spotkaniu na pewno, że Michael i wydawca takich czytelników jak ona życzyliby sobie. Pan Michał Alenowicz podarował dla nowej czytelniczki „Rzekę złodziei”, a Michael Crummey z radością złożył autograf dla Bożeny. Mój egzemplarz faworyzowanego „Sweetlanda” też został przyozdobiony szykownym napisem na pierwszej kartce.
Warto było wstać przed świtem, chodzić wcześniej w marzeniach, że uda się wygrać, a potem na jawie spacerować po śpiącej Warszawie. Warto było stać w deszczu, kałużach na będzińskich Górkach Małobądzkich by wykonać zdjęcie konkursowe. Warto było przyjść na DKK by zapoznać się z unikalnym stylem Crummeya (ukłon w stronę Grażyny – naszej koordynator za owocne wybory lektur). Potem warto było zagłębić się w magiczny, nieco inny rodzaj twórczości pisarskiej powstałej na odległej od nas wyspie. Warto było czekać na spotkanie Crummeya. Warto czekać na kolejną książkę. Warto już dziś zainteresować się Wydawnictwem Wiatr od Morza. Dostatek ci tam, nie tylko Crummeyowski.
Musiałam opowiedzieć Wam o tej szczególnej niedzieli, bo w życiu niewiele warto. Wy jednak jesteście tego wpisu WARCI!
Pierwsze podziękowania wysyłam w stronę Pana Michała Alenowicza, że dzięki konkursowi mogłam spotkać Michaela Crummeya. Dziękuję samemu Autorowi za rzekę słów i otwartość w dzieleniu się często osobistymi przeżyciami. Niech Bóg obficie mu błogosławi! Gratuluję pozostałym Zwycięzcom i dziękuję za miłe współuczestniczenie w weselu, jakie zgotowało nam wydawnictwo. Życzę Wam sukcesów na miarę tych Crummeyowskich. Dziękuję również Pani Magdalenie Alenowicz za uprzejmość zrobienia mi kilku fotografii, na których jestem z pisarzem.
Było WARTO!