top of page

W "Cafè Luna"na zaproszenie J.Opalskiego


Znany w świecie reżyser zabiera mnie do pubu. Ogólnie nie lubię knajpek, dymu papierosowego, wysokich szklanek i zapachu przerobionego chmielu dolatującego z toalety. Zapraszającego jednak moje widzimisię nie odstrasza. Wszak jestem prawie u Pedro Almodóvara.

Sadza mnie blisko trzech intrygujących kobiet. Już po chwili zaczyna mi się podobać. Przyglądanie się przywarom bywalczyń nocnego przybytku na początku mnie bawi, potem skłania do refleksji, aż w końcu rozumiem i widzę, że reżyser robi wszystko, bym mogła obserwując kawałek losów Latynosek (niczym z filmów wspomnianego wyżej hiszpańskiego twórcy), zapisać puentę. Oprócz ciekawych żeńskich osobistości, w barze jest jeszcze kelner. Manolo to trochę zapuszczony, nie grzeszący inteligencją mężczyzna w średnim wieku, dobry słuchacz, bo co noc owe kobitki wycierają w jego lokalu stołki samotności i rozczarowania. Po czasie pojawia się ktoś jeszcze. Gwiazda albo Gwiazdka z nieba. No co, przecież słyszałam jak przywoływano św. Mikołaja!

Zdjęcie z opakowania płyty, którą podarował mi reżyser.

Siedzę w tym Almoklubie próbując na początek przypomnieć sobie klimat filmów sławnego reżysera kina hiszpańskiego. Widzę wielkie podobieństwo do spektaklu „Cafè Luna” Józefa Opalskiego. Miejscem akcji u Almodóvara niejednokrotnie są zaścianki nizin społecznych. Przeciwny jest ortodoksji, manifestuje szeroko rozumianą wolność, przekracza granice społeczne. Pochodzący z marginesu, pełnokrwiści bohaterowie przyznają się do swoich ułomności sumień. Są lubiani przez widownię, bo naiwni, prostolinijni, nie kryją swoich słabości, wad charakteru. W tym chociażby sensie Opalski genialnie skonstruował swój Almospektakl.

Źródło zdjęcia: http://www.dziennikbaltycki.pl/kultura/a/spektakl-cafe-luna-w-teatrze-miejskim-w-gdyni-poczatek-nowego-sezonu-recenzja-zdjecia,10695932/

Proponuje mi się drinka. Nie skorzystam, bo mogę coś przegapić. Wolę przysłuchiwać się z pozoru banalnym, ale jednak niezwykle interesującym tematom z życia sfrustrowanych klubowiczek „Cafè Luna”. Odwrotnie do bohaterek, niecodziennie zdarza mi się bywać w takich miejscach. Za szybą pubu widzę nocne światła dobiegające chyba z normalnych domów, może pełnych miłości i dostatku duchowego. Tutaj, przy stoliku kawiarnianych dam widzę same braki. Pomimo mnogości słów, wytłumaczeń, monologów dusz i kolejnych dolewek „Uśmiechu kostuchy” do szklanki, jest pustka. Bije, zostawia sine ślady na psychice poszukujących trwałości, prawdziwości i jasności uczucia.

Carmela, Rosita i Bianca w przymglonym świecie swoich zwykłych marzeń, wymieniają kody do własnych serc. Najpierw próbują przedstawić mi się jako niewiasty stateczne z wieloma zaletami. Rzucają utartymi sloganami, popijają alkohol, a ten jeszcze bardziej rozwiązuje im języki. Zaczynam zadawać pytania o ich niedouczenie w kwestiach miłosnych. Czemu co noc są w barze? Bo w domu się umiera! Rozumiem, że na brak człowieka obok. W pubie zawsze coś może się wydarzyć. Łyk po łyku, zdradzają mi swoje kretyńskie oczekiwania co do tego jedynego, wyśnionego, obgadanego z koleżankami. Może być np. facetem ze sklepu wędkarskiego, motocyklistą, kolarzem, nawet romantykiem, co zabiera na plażę. Co do fagasów, nie mają wygórowanych pragnień. Jedna z nich z dumą opowiada, że kiedyś to nawet miała takiego z rowerem. Pomiędzy zwierzeniami, zaglądają w lustro by poprawić makijaż wewnętrznego oblicza, wyzywają się od fałszywych małp, złodziejek facetów, zdążą się nawet pobić. Tańcząc marzą, by ktoś je objął w pasie. Prawie kompletnie pijane beznadzieją konstatują, że nie ma dla nich na świecie portek w ilości 3 sztuk.

Źródło zdjęcia: http://www.teatrgombrowicza.art.pl/?action=play&pid=77

W nędznym życia teatrze odgrywają podrzędne role. Przypatrując się infantylności Rosity (to ta w kiczowatym różu), desperacji Bianci (dla niepoznaki w eleganckiej garsonce) oraz „wkurwom” Carmeli (dredziary, zającowi w skórze wilka) odnajduję tak wiele znaczeń. Dobrze poprowadzona lekcja psychologii o stadium samotnej kobiety. „Płaskie kwestie, kulawe zdania bez puenty, banały, komedia bez końca, zła obsada, błazenada, nudna akcja, epizody zamiast ról, spektakl w spalonym teatrze, nie udało się, a mogło być tak pięknie” – słyszę w jednej ze świetnych piosenek. Zastanawiam się czy to już wszystko, co chciały mi o sobie opowiedzieć.

Wstydzę się, że z ożywieniem przyglądam się temu wesołemu spektaklowi smutnego, pustego życia bohaterek. Ich żebraniu o miłość, namiętność i odrobinę czucia się pożądaną. Jestem nawet mimowolnym świadkiem ich zbiorowej modlitwy. I oto staje się odpowiedź. Niebo daje obecność pewnego Gostka.

Źródło zdjęcia: http://www.teatrgombrowicza.art.pl/?action=play&pid=77

Rozochocone, namolne koleżanki chcą go każda dla siebie. Czy jest dla nich jakaś nadzieja na poprawę sytuacji? Czy jutro znowu będą wierciły dziurę w brzuchu polerując tyłkami krzesła barowe? Czy spotkamy je jeszcze w „Cafè Luna”? Odpowiedź jest, ale w wymiarze matafizycznym.

Ricardo - uosobienie pragnień każdej z nich, wspomnienie przeżytych uniesień, zachowuje się niestandardowo. Tu jest motto pogrzebane! W sprawach damsko-męskich nie wystarczy przecież wymachiwać czerwoną chustką niczym toreador na rozwścieczonego byka…

Kiedy Opalski poprowadził mnie na widownię swojej klasycznej sztuki „Anna Karenina” czy na „Jesienina”, wiedziałam, że jestem we właściwym miejscu. Natomiast co do wizyty w hiszpańskim pubie, miałam opory czy aby reżyser dużego formatu nie traci swojego wielkiego talentu na pospolity temat. Wybrnął z mojego dylematu, obronił się. I bez napoju, upiłam się emocjami. Józef Opalski odnalazł się i w tej atmosferze. Szeroki zakres jego umiejętności oraz wrażliwości artystycznej by przedstawiać prawidła życia na deskach teatru, jest niezaprzeczalny. Nauczyłam się też jednej ważnej sprawy. O idealnych wymiarach mężczyzny. Zakres cyfr 90/50/20 najlepiej wytłumaczy Wam jedna z bohaterek. Nie chcę odgrzewać tego żartu. Musicie to sami usłyszeć.

Zdjęcie z opakowania płyty, którą podarował mi reżyser.

Warto zobaczyć. Posłuchać o prawdziwym życiu i jego walorach. Przyswoić pewne lekcje. Nie odcinać się od tej wiedzy. Przede wszystkim zaś po prostu przeżyć to samemu. „Cafè Luna” ciągle otwarta.

Dziękuję Żukowi Opalskiemu za wieczór w barze. ;)


bottom of page