top of page

Recenzja książki pt. "Zabrałam brata na koniec świata. Ameryka Łacińska".


Lusia zabrała brata, a ich w podróż zabrali rodzice. Dokładnie dookoła świata. Pomysł super - powiedziałby każdy, ale realizacja to niekoniecznie sprawa prosta jak dolary w kieszeni czy zakup biletu lotniczego. Tutaj wchodził w grę prawdziwy "przedplan" podróży, zebranie argumentów za i mocno za (bo przecież dzieci muszą chodzić do szkoły, a dorośli do pracy), w końcu logiczne powiązanie wszystkiego, by jak najbardziej się udało. Wymagało to wielu przedsięwzięć przed wyjazdem, o czym czytamy w pamiętniku czterech podróżników. I tak prowadzona narracja jest strzałem w dziesiątkę. Śledzę podczas trasy tok edukacyjny życia całej rodziny i każdego uczestnika z osobna na podstawie doświadczeń podróżniczych. Jeden wniosek mi się nasuwa - patrzenie szeroko w sensie fizycznym i duchowym jest tym czymś, co powinno zdarzyć się po tak szalonym i dalekim wyjeździe. Obserwuję jak każdy z nich uczy się, błądzi, naprawia, wyciąga wnioski i staje się bardziej czujny z każdym kilometrem.

Jest w tej książce zaciekawienie, błyskotliwość relacji referowanej odczuciami każdego członka eskapady, sporo ciekawych fotografii. Jest też wyjaśnienie wielu terminów, miejsc, historii, sytuacji. Można z powodzeniem zastosować treść jako dodatek o znaczeniu przewodnikowym po krajach. Dodatkowy, ponieważ ekipa najczęściej z góry miała ustalone noclegi, a szum medialny czy znajomości zawarte przedtem najczęściej pomagały im logistycznie w wyprawie. Przeciętny podróżnik może liczyć się z noclegami zarezerwowanymi wcześniej, może mieć niesamowite przyjęcie przez gospodarzy, ale już niekoniecznie będzie miał gratisy w postaci bezpłatnych przewodników, biletów wstępu itp. Jednakże Rodzina Łopacińskich oczywiście na wszystkie te sprawy pracowała ciężko na długo przed planowaną eskapadą. W drodze również wielokrotnie (jak i potencjalni podróżnicy) byli często zdani na siebie i pokazywali jak można odnaleźć się w czasie zagranicznych problemów.

Sprawdzanie jak wyglądają antypody wychodzi im rewelacyjnie. Dzieci (Lusia i Wojtuś) przecież mają swoje prawa do bycia dziećmi nawet w tak ekstremalnym projekcie jak przejechanie świata. Część, którą miałam przyjemność przeczytać, dotyczy Ameryki Łacińskiej. Przypomnieli mi miejsca i pewne ogólne sytuacje, które znałam ze swoich podróży do kilku tamtych miejsc. Wspomnienie salsy, wulkanów, z sykiem których tam po prostu się żyje, specyficznej mentalności Latynosów, którzy wiecznie mają czas, obiadów w mercado, górskich wąwozów, po których ledwo człapią "twory" - było w moim przypadku dodatkową radością podczas lektury. Czytałam z wypiekami na twarzy, raz po raz z uśmiechem, a potem porównywałam dane sytuacje ze swoimi przypadkami.

Książka bardzo udana. Z wielkimi pokładami emocji, a przy tym zawierająca materiał geograficzny, historyczny, obyczajowy. Podana w sposób nieubarwiony. Tam rzeczywiście tak jest. Przy całej tej zabawie nie zapomnieli o promocji swojego miasta - Torunia robiąc prezentacje w szkołach, częstując piernikami, śpiewając hymn Polski, tańcząc poloneza. Flaga polska była wbijana na szczytach. W swojej podróżniczej, skromnej karierze ja również nie zapominam o własnym mieście świecąc koszulką naszego miejscowego zespołu siatkarskiego. To ważne - jak pokazują Łopacińscy - aby przy tym całym ogromie zdobytej wiedzy poprzez podróż, zostawić kawałek siebie czy swojego miejsca na świecie dla innych. Mam przeogromną pewność, że będąc może po raz drugi w Ameryce Południowej oprócz słowa Będzin, usłyszę z ust miejscowych o Toruniu. ;)

Książka jest i trochę poważna, i rozrywkowa. Przede wszystkim jest mocnym argumentem, że można. Jednakże przestrzega także przed lekkim przyjęciem dowodu na istnienie niemożliwego. Marzenia to jedno, a działanie to drugie. Łącząc obydwa w sposób staranny, można to zrobić! Podróżując od Gwatemali aż do Ekwadoru, "zaliczając" po drodze Belize, Salwador, Honduras, Nikaraguę, Kostarykę, Panamę, Kolumbię i nie po drodze Meksyk oraz Kubę, zjednywali sobie świat. Ten ugłaskiwał dla nich przyrodę (zwierzęta, parowy, jeziora, góry, wulkany, święte miejsca Majów, egzotyczne plantacje, rafy koralowe, parki narodowe, szlaki turystyczne), ludzi (w cywilu, w sułtannie, w koronie) i drobne niepowodzenia.

Z przyjemnością obracało się kolejną kartkę, bo "Zabrałam brata na koniec świata. Ameryka Łacińska" jest po prostu tak rzeczywista, iż dotyka się tego wszystkiego razem ze wspaniałymi, odważnymi bohaterami. Nie wymądrzają się, mają lepsze lub gorsze dni, nie szpanują swoim projektem podróżniczym. Robią swoje, by dojść do celu. Będę im kibicowała przy następnej książce.

Wojciechu - całe szczęście Twojej szanownej, przesympatycznej Rodziny, że zerwałeś kajdany w biegu szczurzym i zabrałeś ich na wypad za miasto. Elizo - Tobie jako matce gratuluję podwójnie wytrwałości. Dla Lusi i Wojtusia mam życzenie, aby nadal byli tacy zaciekawieni. Życzę Wam też pogody na kolejne starcia z nowymi światami, chociaż pogodę (ducha) zawsze zabieracie ze sobą.

Serdecznie dziękuję za niebanalną podróż z Łopacińskimi Marcie Legut z Wydawnictwa Bezdroża. Jestem pewna, że czytelnicy już czekają na kolejne edycje!

bottom of page