top of page

Recenzja książki pt. "Wielki Szlak Himalajski. 120 dni pieszej wędrówki przez Nepal"


Bierzesz do ręki książkę o jednym celu dwóch zdeterminowanych ludzi, którzy z garbem 64 kg, w 120 dni chcą sforsować wrogi człowiekowi Wielki Szlak Himalajski. Wiesz to na wstępie, bo okładka książki jest tak logicznie zaprojektowana, iż informacje o treści masz na wyciągnięcie oka. Dzięki przyjaznemu wydaniu tj.dobrej jakości papierowi, należytemu rozmiarowi czcionki, fabuły przetykanej właściwymi fotografiami, zdjęciom autorskim - mistrzostwie w dbałości o świetne kadry przy niesprzyjających warunkach, wreszcie trafionej barwą okładce ze skrzydełkami opatrzonymi dodatkowym słowem, od razu chcesz ją przytulić pomimo zimna srogich wierzchołków pod i nad tytułem. Kto zresztą nie chciałby dowiedzieć się o dwójce Polaków, którzy jako pierwsi przeszli ów dopiero rodzący się w świadomości turystycznej (nawet Nepalczyków) trakt trekkingowy.

1700 km wędrowania po diabelskich drogach Himalajów bez pomocy zorganizowanych biur oferujących komercyjną oprawę wypraw życia? Nie potraficie sobie tego wyobrazić. Nie musicie, bo książka, a właściwie reportaż -niebezpieczny krok po śliskim kroku - udowadnia, że gigantyczne pokłady energii tkwią w twórczych, zuchwałych, zmotywowanych podróżnikach, którzy mają odwagę zaśmiać się z Himalajów tak samo jak Nepalczycy z drwiną patrzą na 2499 m.n.p.m. naszych Rysów. Ten ogrom czekającej przygody, a potem jej doznań - według zacytowanych słów Leszka Cichego - z całą konsekwencją realizują trójstopniowo. Najpierw informują nas, iż mają Wielkie Marzenie. Z uporem maniaka chcą je urzeczywistnić. Po trzecie - dokumentują kolos wyczynu. W skrócie o tym jest książka.

"Ciekawość świata bywa niebezpieczna"- czytamy. Himalaje przytakują i chcą głośno i wyraźnie dołożyć jeszcze wiele innych ostrzeżeń. Nasi bohaterowie jednak nie dają zniszczyć się ani dżungli, wsysającym się pijawkom, brakom oznaczonych skarp wśród gęstwiny zieleni, rwącym rzekom, śliskim traktom, wszędzie wirującemu kurzowi, kamiennym podchodom. Nie poddają się mrozom, upałom, ulewom, chorobie, zawilgoconemu namiotowi, a wszelkim przeciwnościom czy to natury fizycznej czy biurokratycznej - to oni pokazują pazur. W skrajnie spartańskich warunkach trwają na swoim przy kilkutygodniowych niedoborach właściwej toalety, brakach w porozumiewaniu się z mieszkańcami odludnych wiosek, w końcu unoszą ciężar niewiadomych na mapach. W warunkach kiedy nie da się bez oporów wystawić zmarzniętego nosa zza śpiwora, muszą ładować sprzęt i fotografować ciekawe zdarzenia z wyprawy. Muszą też dalej iść grając na nosie pogodzie, zniechęceniu, smakom na pączka, rzucanym w nich kamieniom, dziwnym traktowaniu przez rdzennych. Za niedogodności mają w nagrodę przepiękne panoramy gór, pozytywne wibracje od napotkanych turystów czy właścicieli górskich hosteli. No i myśl, że kiedyś droga się skończy powoduje, że idą do przodu jak czołgi. Obładowani bagażem, ale naładowani siłą, z którą zapewne niejeden podróżnik miał do motywującego czynienia.

Nie dają sobie wytchnienia, bo w czasie krótkich pobytów przy cieple ognia od razu konfrontują czytelnika ze zwyczajami tubylczymi (pięciokolorowe flagi modlitewne, święto Daśain), ich codziennością (zwierzęta gospodarskie, parzenie tradycyjnej herbaty pa cha, potrawa dal bhat), odmiennością (niewidomy traktowany jak grzesznik lub opętany). W końcu wyjaśniają istotę wcześniejszego powołania tytułowego miejsca, a także przedeptania konkretnie przez nich Wielkiego Szlaku Himalajskiego. Warto mówić, pisać, informować o mniej uczęszczanych i popularnych rejonach by propagować rozwój lokalnych społeczności przy zrównoważonym zachowaniu dziedzictwa kulturowego Nepalu.

Wielkie zwycięstwo Joanny Lipowczan i Bartosza Malinowskiego napawa mnie dumą z dwóch racji. Pierwsza jest całkowicie ich racją jako ludzi, bo wygrywamy w słabościach, a oni dali dowód na to, że należy cały czas ćwiczyć i ducha i ciało. Druga jest skierowana dla nich jako autorów dziennika podróży, a także w stronę wydawnictwa Bezdroża - kawał niebezpiecznie dobrego reportażu, pamiętnika, przewodnika. Gratuluję wyboru trudnych ścieżek. One zawsze mają u kresu nagrodę.

Za możliwość obserwowania niesamowitej trasy marzeń pani Joanny Lipowczan i Bartosza Malinowskiego dziękuję wydawnictwu BEZDROŻA.


bottom of page