Badminton - dyscyplina sportowa, o której niby wiemy wystarczająco, orientujemy się w zasadach, a możliwe, że nawet sami kiedyś spróbowaliśmy podbijać lotkę. Po przeczytaniu książki pani Jadwigi Ślawskiej-Szalewicz pt. "Moje podróże z lotką" okazuje się jednak, że możemy wiedzieć niewiele. Imponująca jest biografia zawodowa autorki, która sport ten stawia w bardzo zrozumiałym świetle. Jeśli o badmintonie wypowiada się osoba, która przyczyniła się bardzo mocno do rozwoju tej gry w Polsce, to już chociażby dlatego warto zainteresować się tą pozycją. Są jednakże inne powody, że "Moje podróże z lotką" trzeba odbyć.
Pierwsze zetknięcie z książką jest ważne. To tak jak spotkanie z człowiekiem. 10 -12 sekund może zaważyć o tym, że ktoś nas zainteresuje sobą lub nie. Biorę więc książkę do ręki. Jest przyjemnie ubrana w kolor zielonego boiska. Dwie rakiety i lotka czekają na zawodników - jakby miały za zadanie przypomnieć, iż ten sport istnieje i można go polubić, a nawet zacząć uprawiać. Otwieram skrzydełko okładki i tam następują moje sekundy pierwszego wrażenia. Tekst wyciągnięty z treści książki rozbraja mnie. Uśmiecham się i postanawiam oddać się lekturze.
Książka jest podzielona logicznymi rozdziałami, które zawierają także tematyczne podrozdziały. Te pierwsze są uniwersalne, bo z powodzeniem może czytać je czytelnik całkiem niezorientowany w sporcie. Także te traktujące o podróży do Chin czy Indonezji. Następne dotykają tematu sportu z perspektywy osoby oddanej krzewieniu kultury fizycznej. Nie brak odnośników do malarstwa ukazującego sceny związane z badmintonem, polityki, a przede wszystkim do ciężkich lat PRL-u. Ten ostatni zabieg okazał się strzałem w dziesiątkę, bo świat powojenny ukazany przez autorkę jest opisany w sposób humorystyczny, jednakże nie odbierając mu nic z prawdziwości. Szczerość, z jaką prowadzona jest narracja, zjednuje moją uwagę. Pani Jadwiga - aktywistka bez barier - nie ględzi, a gawędzi o trudnych czasach z przymrużeniem oka ukazując beznadziejny stan wyposażenia polskich zawodników oraz klubów w potrzebne rzeczy. Ukazuje nam się jako osoba przedsiębiorcza, kochająca swoją pracę i dążąca do postawienia Polski w randze światowego sportu na właściwym miejscu. Odczułam ją jako osobę bardzo ciepłą i zaangażowaną w promocję drugiego człowieka. Taką, która dzięki nauce, pracowitości, wartościom nadrzędnym odniosła niezaprzeczalny sukces jako człowiek i działacz sportowy. Zresztą przymioty te zauważono w Polsce i świecie rezerwując dla niej wysokie stanowiska decyzyjne w judo, szermierce i badmintonie.
Niebywałą radość sprawiły mi opowieści z nutą nostalgii za minionym. Polską, tradycyjną wsią z świeżym chlebem, wodą ze studni, pelargoniami wiszącymi pod strzechą, ziemniakami ze skwarkami w spiżarni, czereśniami oraz renklodami w sadzie, gotowaniem bielizny w kotle. Chłonęłam opisy dawnej, wiejskiej rzeczywistości jej dzieciństwa i konfrontowałam ze swoimi. Tyle podobieństw znalazłam! O zniszczeniach Warszawy i podnoszeniu się normalnego życia ze zgliszcz napisała w sposób, który udowadnia jak bardzo zależeć może ludziom na przyszłości Polski. Ta przyszłość obejmuje także arenę międzynarodową, a w niej ma miejsce sport. Teraz ilekroć będę oglądała Stadion Narodowy w Warszawie, przed oczami pojawi mi się jej wersja opowieści. Ojczyzna, honor, przyjaźń, szacunek dla ludzi, umiejętność pomocy - to wszystko, co przekazali jej nauczyciele - zaowocowało dla dobra polskiego sportu.
Książka wymienia wiele znanych lub mniej znanych polskich nazwisk. Ich relacje, działalność na niwie sportowej, powiązania w różnych klubach, stowarzyszeniach, fundacjach. Jest szkicem tego, jak rodziła się konkretna dyscyplina sportowa w dziwnej, peerelowskiej rzeczywistości i jak trudne zadania przed nią stały. W części końcowej zaś przedstawia osoby ze świata, od których Polski Związek Badmintona uczył się i z kim współpracował. Myślę, że warto poznać mistrzów drugiego planu.
Dodam jeszcze, że do przeczytania "Moich podróży z lotką" zachęca pani Małgorzata Gutowska-Adamczyk pięknymi słowami, które pragną oddać całe ciepło opowieści, ale chcą też ukierunkować na emocje związane z życiem działaczy sportowych. Częstokroć wiemy o nich niewiele, bo kiedy przychodzi sukces medalowy, automatycznie spada on na zawodnika. Są jednak ludzie w tle, którzy dla złota czy innego medalu oddali przysłowiowe "całe życie". Tak należy rozumieć panią Jadwigę Ślawską-Szalewicz. Pozwolę sobie pogratulować jej najpierw owocnej służby w szeregach sportu, a następnie zapoznania nas w sposób przystępny i kulturalny z jego tajnikami. Nie przegapcie tej nowości!
Za bycie na polskich i zagranicznych kortach badmintonowych w lekturze "Moich podróży z lotką" dziękuję panu Adamowi Młynarczykowi z SWOBODA PR.