Od pierwszych chwil polubiłam książkę za metaforę, która zamienia nasionko marzenia podróżniczego w wielki baobab jego realizacji. To co, że słyszy się, że Urugwaj to taki grzeczny kraj, porządnie zorganizowany, spokojnie wiodący swoje życie w ładzie, a przy tym bogaty. Czy takie wieści są w stanie zawrócić podróżnika z planów? Czasem chodzimy po swoich śladach, ale każdy przecież może mieć inne buty. A buty mogą być np. kosmiczne. Takie posiada pani Beata Pawlikowska. "Nagle okazuje się, że stopy wyrzucą cię w kosmos." W mikroświecie jest pasji istnieje coś takiego jak własne, oryginalne, indywidualne odczucia podróżnicze. Pozwólmy jej przekazać to, co przywiozła z kosmicznej, urugwajskiej odysei.
Najpierw jest Argentyna. Karmi nas historią, ciekawostkami, pozytywami dnia. Potem wychodzi na spotkanie państwu, w którym jest pierwszy raz. Zaskakuje ją dziwność codzienności. Montevideo - zaspane miasto, które jest dzięki temu niebanalną stolicą: "Jedna z najbardziej zagadkowych stolic świata, gdzie wśród pustych uliczek i na progach zatrzaśniętych na głucho drzwi śpi wtulony w wieczność czas. Wydaje się, że wszyscy się umówili, że nie będą mu przeszkadzać." Wśród sosen i araukarii na wielkim letnisku mieszkańców Urugwaju, Argentyny i Brazylii spotyka domy z duszą. Dla niewtajemniczonych - charakterystyczną ich cechą jest nadawanie imion, a nie przyporządkowanie numeru i nazwy przez urzędnika.
I jak wcześniej już zdążyła nas nauczyć szacunku do siebie i ziemi, tak i teraz będziemy jeść to, co na ziemskim kosmosie powinno się jadać ściśle według zaleceń autorki. Odwiedzać będziemy zielone ryneczki. Będziemy pytać wiatru dokąd ruszać dalej, bo plany z góry mogą się "rozplanować". W kosmosie urugwajskim jest osada na piasku, gdzie krawędź lądu przytula bezmiar oceanu. Dokonaliśmy wyboru i od tej pory cisza tej przestrzeni będzie tym, co najbardziej będzie hałasować.
Czytając wrażenia autorki po podróży, ma się przekonanie, że jest wszędzie tam, gdzie jest idealny moment. Można spokojnie popijać yerba mate z różnych, zaprezentowanych w książce kubków, a nic nam nie ucieknie. Przyglądać się z bezgłośnym zachwytem bezimiennemu, dumnemu gaucho bez pytań, bez dziwnej turystycznej maniery, bez tego krzykliwego "wow". Po prostu pozwolić sobie na duchowe przeżywanie każdego, całkiem prozaicznego odcinka podróży. Czasem sięgnąć do źródeł przyczyn takiej czy innej teraźniejszości. Pani Beata czyni celne spostrzeżenia przeplatając je wiedzą na temat kraju, genezy jego niejednolitości narodowościowej. Te i wspomniane wcześniejsze zalety w treści, czynią z "Blondynki w Urugwaju" trochę przewodnik, trochę zapis tu i teraz, także zachętę do tego, aby nie postrzegać danego kraju schematycznie. Odkrywać go - nawet gdy inna stopa stanęła już na księżycu.
Wychodzenie na spotkanie świtu, które tak pani Beata lubi, dla mnie osobiście ma znaczenie ponadczasowe. W moim przypadku o tej porze dokonuję pewnego rodzaju mitingu biznesowego z czasem, który zapowiada długi, pożyteczny, owocny w doznania dzień. Rozumiem już skąd podróżniczka ma taką ilość wspaniałego czasu na spisanie obłędnie sympatycznych, wrażliwych i kreatywnych myśli. Świt w Urugwaju okazał się być bardzo łaskawy, bo podarował nie tylko wielość, ale i mądrość zanotowanych refleksji.
Polecam, bo należy odkrywać. Zdobywcy są wśród nas. Czasem nazywają nas też Kosmitami. Zdaje się, że pani Beata Pawlikowska od lat jest w tym klubie.
Za możliwość poznania Urugwaju dziękuję panu Adamowi Młynarczykowi z Swoboda PR.