Co jeśli masz tylko kilka dni urlopu i nie możesz pozwolić sobie na długodystansowe trasy podróżnicze? Zawsze wtedy to Bieszczady cię wołają, bo mają siłę uratowania Twoich wakacji. O nieziemskiej urodzie dwóch pasm górskich w łańcuchu Karpat napisano już tak wiele, że bałam się, iż nie przekażę wam nic nowego i zaskakującego. Postanowiłam więc po prostu przedstawić w fotografiach niektóre momenty, które były przysłowiowym "wczoraj", a wy możecie dotknąć te chwile razem ze mną. W tym sensie będziecie mieli żywą, jeszcze świeżą korespondencję prosto z mikrokosmosu bieszczadzkich łąk, wód, wzgórz.
Wsiadajcie do samochodu. Willy - nasze auto ma imię, nie jest tylko ciągiem kilku cyfr i wielkich liter) - około 4 rano zabiera nas nie tylko w drogę, ale na spotkanie z pięknem za szybą. Zaczynamy rozkoszować się świadomością wolności poczynając od urokliwego świtu gdzieś na trasie. To musi być szczera zapowiedź rozwijającej się w kilometrach radosnej podróży. Willy uśmiecha się, bo wiezie wesołą gromadkę, a z taką żadne korki mu nie straszne. Zapomniałabym ogłosić, że w czasie krótkiej przerwy postojowej na kawę, w czasie której Willy musi skorzystać z toalety, pod nasz parking na łączkę podchodzi zaciekawiona sarenka. Pierwszy raz widzę sarniego Rogasia z takiego bliska. Kto by szukał aparatu w tym czasie gdy zwierzę patrzy prosto w oczy i każdy najmniejszy, gwałtowny ruch mógłby spłoszyć jej obcowanie z naszym "zamurowaniem". Przepraszam, że nie sfociłam, ale ów moment był tylko nasz. Kiedy Willy kaszle przy pierwszym obrocie kluczykiem, sarna tylko miga i ucieka do krzaków i wydawać by się mogło, że nigdy jej tam nie było.
Kiedy po kilku godzinach docieramy do celu, stwierdzamy, że okolica miejsca naszego noclegu jest przynajmniej zaczarowana. To maleńka wioska Terka. Ktoś powiedziałby, że tam nic nie ma, ale my całkowicie zaprzeczamy. Jest wszystko, czego potrzebują nasze zmęczone duch i ciało. Mamy wysokie wymagania co do nazywania czegoś pięknem i Terka przechodzi egzamin bezbłędnie obłędnie. Poniższe fotografie niech będą świadkami.
Kiedy uwalniamy bagażnik Willego z tych wszystkich rzeczy, których potrzebujemy w mieście, a tutaj niekoniecznie - jest już o mały krok do pełni szczęścia. Z tego powodu postanawiamy zrobić sobie przyjęcie nad Solinką. Zapraszamy na uroczystość wszystkie kamienie w rzece, szumiące i dające cień drzewa, krzaki oraz zarośla, a także małe żyjątka. Po czasie przyłączają się mosty, huśtawki na gałęziach i węże udające niewidoczne. Motyle demonstrują odwieczny taniec radości nad kwiatem. Udziela nam się ich zachwyt.
Chcąc jakoś ogarnąć bezmiar piękna zauważamy, że trzeba nam zrobić plan na następne szczęśliwe dni. Rano (dla nas to około 5.00) wstajemy z nadzieją szczególnego powitania się z bieszczadzkimi plenerami. Jakże lubimy gdy niesamowite o tej porze dnia światło, maluje w soczewkach aparatów tak samo unikalne pocztówki. Okoliczności bardzo nam sprzyjają. Cały świat Bieszczad poddaje nam się do stóp. Bierzcie z tego wszyscy, witajcie poranki, żegnajcie wieczory - zdaje się mówił. I fotografujcie!
Zaraz po powitaniu słońca, udajemy się w dalszą drogę, by okrążyć Zalew Soliński. Odpocznienie wśród zieleni znajdujemy w Polańczyku.
W Polańczyku decydujemy się na wejście na szlak oznaczony kolorem zielonym. Fiord Nelsona jest jego częścią.
Po zejściu ze szlaku udajemy się na punkt widokowy. Nasz aparat pęka z nadmiaru szczęścia.
Następne dni dają wytchnienie kulturalne. Lesko porywa nasze serca.
Willy ma dobrego nosa i prowadzi nas do fajnych miejsc na posiłki. On sam zjada duże ilości paliwa, bo drogi są kręte, wąskie i nieprzewidywalne. Doprowadzając nas jednak w kolejne, ciekawe miejsca radośnie parska swoją rurą wydechową, a my poklepujemy go po masce, bo bez niego udział w tej fecie nie byłby możliwy.
Pewien reżyser zakończył swój film bardzo interesującym wnioskiem, iż każdy ruch, trzepot skrzydeł motyla ma sens i wymiar. Odbija się echem na drugiej półkuli, bo życie istot na kuli ziemskiej jest tak mocno i logicznie powiązane. Nie zdajemy sobie z tego sprawy dopóki nie przychodzą huragany, trzęsienia ziemi, tajfuny, powodzie itp. Poruszenie się motyla to równowaga dla tych z drugiej strony globu. Musiałam posłużyć się tym znamiennym przykładem, by uzmysłowić jak bardzo nasze kroki są również częścią wielkiego systemu wszechrzeczy. Kto jeszcze o tym nie wie - niech wszystko na ziemi chroni go przed zabraniem mocy motylowi by ten swobodnie pofrunął.