Będąc zdeterminowanym, pokonując zniechęcenie, które towarzyszy początkującemu pisarzowi, Michael Crummey nie zmarnował czasu nad "Twardym światłem". Wczesną w jego dorobku pozycją, ale wydaną w Polsce dużo później niż w Kanadzie, w mojej opinii tylko utwierdził piękne początki statusu wielkiego pisarza. Mam niebywałą radość recenzować jego powieści. Czerpię przyjemność z faktu, iż mogę w ramach pracy nad recenzją, poza oceną daną całokształtowi, zagłębić się, a czasem nawet zatracić w niebanalnej tematyce, prześledzić pojedyncze słowa dobierane z niezwykłą starannością, przeanalizować treść napisaną, jak również zinterpretować to, co pozostawiono czystą kartką milczenia. Dzięki WYDAWNICTWU WIATR OD MORZA wchodzę w „Twardym świetle” do niesamowitego świata gorzkich i oziębłych, ale urzekających ballad Crummeyowych, w których paradoksalnie znaczącą rolę ma ciepło wnętrza bohaterów, całkiem na przekór smagania batem przez wrogą im rzeczywistość.
Już od pierwszych stron zastanawiam się jak powinnam zrozumieć i zinterpretować tytuł. Pod lupę wnikliwej analizy biorę więc najpierw obydwa wyrazy jako oddzielne słowa, a potem łączę je jako jedność. Śmiem twierdzić, że udało mi się znakomicie odczytać intencję autora. Ślepy upór, o którym wspomina pisarz w "Przedmowie autora do wydania polskiego" naprowadza mnie na szyfr do tytułu ale i na odkrycia, których nie dokonałam wcześniej w fenomenalnym "Dostatku". Michael Crummey zdradza czytelnikowi, że "Twarde światło" jest powiązane z "Dostatkiem" nicią folkloru oraz przekazów ustnych z Nowej Fundlandii. W tekście dzisiaj recenzowanej książki, pisarz rezerwuje miejsce na opisy związane z relacjami bliskich (wujka, cioci, rodziców, bezimiennych); przeżycia osobiste z rejsu z ojcem; inspiracje pamiętnikiem rybaka, łowcy fok, górnika, marynarza - kapitana Froude'a; nawet na prywatne fotografie rodzinne. I jak zwykle - pod maską zwykłych, surowych, niekoloryzowanych opowieści - daje czytelnikowi poemat, odyseję nowofundlandzką, treść tak głęboką, że szczypie jak sól morska i wyciska z człowieka drżenie powiek przy czytaniu. Michael Crummey jest jedyny i niepowtarzalny w tym, że swoim olśniewająco kreatywnym warsztatem pisarskim, zaklina szary mikrokosmos osad rybackich oraz górniczych na Północnym Atlantyku i przeistacza go w coś, o czym nie chcę przestać czytać. Znów hipnotyzuje mnie swoją poetycką prozą i po raz pierwszy prozatorską poezją. Pozwólcie, że opowiem Wam więcej o fascynacji tą książką.
Na początek jako podróżniczka zaświadczam, że po raz kolejny mocno czułam klimat Nowej Fundlandii:
"tak wiele obcych rzeczy sprawiających wrażenie
osobliwie znajomych,
jakbym odwiedził stare miasto,
dobrze znane z map i opowiadań." (str.148)
Pierwsza część "Twardego światła" związana jest z czterema żywiołami świata. Na nieprzyjaznej do życia ziemi mają one ważne znaczenie, dlatego autor poświęca im szereg 32 opowiadań. Sami jej mieszkańcy, według wskazań narratora oczekują przychylności losu, ale gdy jej nie ma, potrafią sami siebie ugłaskać za niesprawiedliwość losu. "Zasadniczo trzeba było nauczyć się żyć z okrucieństwem. Żyć okrutnie." (str. 48) Często, poza bogatym sercem, materialnie posiadają niewiele. "Nie mieliśmy wtedy dużo, ale mieliśmy to, czego nam było trzeba. Dom, ogień w piecyku, trochę mebli." (str. 76) W przerwie od morderczej pracy, zajmują się dalszą prozą życia. Żyją małymi sprawami, bo od wielkich jest matka natura. Pamiętają lata budowy szkoły w osadzie, ogrodzenia cmentarza, pierwszego nabożeństwa, datę przypłynięcia dzwonu kościelnego. Posiadając na całą osadę jeden lub dwa odbiorniki radiowe i słuchając o możliwości innej drogi, przyzwyczajeni do swojego oswojonego ubóstwa, raczej boją się nawet dumać o lepszej doli. "(...) połączeni cienką nicią powietrza ze światem, którego nigdy nie zobaczą. Obrazy tamtych miast, które noszą w głowach, są jak wyobraźnia ślepca o kolorach." (str.99 i 100)
Ich niedola pokazana jest w prostych, ale wielowarstwowych, plastycznych i poetyckich zestawieniach słów. Tak nie może pisać ktoś, kto nie kocha tej ziemi, kto nie dotknął jej zimnego oblicza, kto nie użalił się nad jej powolnym zapominaniem.
"Aby namalować wyspy jak należy,
trzeba im się przyjrzeć z bliska,
poznać światło zamieszkujące ich ciemność -
mgnienia rdzy i brązu
w przyćmionej granitowej skale, (...)" (str.188)
Ciągnąc temat pamięci, poddaję ciekawości czytelnika pewną uwagę, którą Crummey czyni trzydzieści dziewięć stron wcześniej. Mam zmrożone żyły, bo rzeczywiście tak niewiele trzeba…
Wracam do tytułu. Skupiając się na tematyce książki, szukam odpowiedników słowa „twarde”. Przychodzą mi do głowy następujące: żywotne, wytrzymałe, odporne, zahartowane, silne duchem, z zimną krwią, niezniszczalne, zawzięte, zatwardziałe, nieugięte, o silnej woli, zażarte, a nawet potoczne słowo szwung. Tym samym tropem podążam za wyrazem „światło". Nazywam je inaczej: blask, pobłysk, odbicie, rozbłysk, poświata, jaśnienie, prześwit, mgnienie, podświetlenie. Po przeczytaniu „Twardego światła”, wyprowadźcie mnie z błędu jeśli tylko uważacie, że pisarz powinien inaczej nazwać tę pozycję. Uważam, że skompresowanie tytułu w dwa niepozorne, ale wielowarstwowe słowa idealnie oddaje atmosferę i zaświadcza o polocie pisarza.
Dotykam w lekturze wielu warstw znaczeniowych, puent, racji. Przy ogromie włożonej pracy przy powieści, osobiste przeżycia autora podkreślają smak historii. Oświetlają, wnikają w twarde charaktery mieszkańców wysp, dodają autentyczności ich przeżyciom, tęsknotom, a także poświadczają o mimowolnym zapomnieniu dawnych krain. Świat przedstawiony przez Crummeya to za każdym razem koronkowa praca czarodziejskiego pióra. Jak najlepszy rzemieślnik, metafory tka z wyrobów dostępnych na wyspie, dlatego są oryginalne: "(…) krochmalisty miąższ zmiękły, galaretowaty jak oko zdechłego zwierzęcia." (str. 43); "Morskie powietrze niczym sole, przytknięte do twarzy omdlałego człowieka powoli odzyskującego zmysły" (str.107); linia brzegowa gdzie jest "bezlik wysepek, skał sypniętych jak z solniczki" ; wydzieranie zabitym zwierzętom wnętrzności, skór, tłuszczu porównane do rozbierania kradzionych samochodów i sprzedaży ich na części. Tak samo ma się sprawa z wierszami, a już na pewno z ich tytułami: "Latarnia magiczna", "Ciężki znój i troski po próżnicy", "Obraz rozpaczy, lecz nie klęski", "Odległość od Nowej Fundlandii. Najdalej na północ wysunięty grób świata".
Przytoczę jeszcze kilka innych przykładów pomysłowych rozwiązań:
- Dom: działki na Labradorze są ograniczone są z dwóch stron sąsiadującymi gospodarstwami, od wschodu i zachodu z morzem, z góry przez niebo, pieśń aniołów, gwiazdy, a od dołu przez kości przodków. Często to już szopy obdarte z dachu. Obok nich kiedyś były ziemianki pełniące role spiżarni. Roboty w nich tyle, że "było po co wstawać z łózka",
- Praca: na morzu i przy brzegu szare fale tłukące o przylądki, szkwał, deszcz, woda morska kąsająca kamień wybrzeża, a czasem morze spokojne jak sen o powrocie do domu; nawałnice mew; trące się kapelany wyrzucane na brzeg; polowania na cielska waleni, które ranionymi ogonami uderzają z taką siłą, że potrafią roztrzaskać łódź w drzazgi, przy rozbieraniu ryb much w buzi tyle, że można się było zadławić; trzy dni o sucharach i wodzie; bywa, że statki grzęzną w lodowcu jak siekiera w sęku.
Mam zrozumienie dla bohaterów, ich rozterek, bolączek, wyczekiwań, cichych żali, refleksji, modlitw. Ci, którzy żyli przed 1930 rokiem, znali z przekazów i z własnego dzieciństwa taki sam świat od trzystu lat. Nagle jednak ten twardy świat, po przyłączeniu Nowej Fundlandii do Kanady, zaczął się rozmywać, znikać. Należało na świecznik wystawić historie ludzi, zanim oni sami zostaną wessani w światło nieodwracalnych zmian w życiu codziennym, krajobrazie oraz kulturze, "smutne, szczególne piękno rzeczy przemijających, rzeczy mających przepaść na zawsze." (str.16) Dobrze, że Crummey ukazał je w twardym, ale rzeczywistym świetle. Wiarygodnie, jakby wyspy te istniały w świadomości właśnie dzięki jego zapiskom.
Dziękuję za syna. Takiego, jakim jest Michael Crummey, że z pożyczonym laptopem, notatnikiem i pobożnymi życzeniami był twardy i napisał najpiękniej i najwierniej jak potrafił o ziemi, która wydała go na świat, a teraz jej dawność przemija. Dziękuję za głos ojca. "Czy ją widzisz, pyta syna, a on szczerzy się niepewnie, jakby chciał powiedzieć "tak" ze względu na syna, ale nie mógł. Nie są dość blisko, żeby rozstrzygnąć to z całą pewnością. Wie, że nigdy nie będą." (str.196)
Książka wybitna, nie tylko ze względu na przesłanie. Język literacki, motywacja, dzięki której powstała, przybliżenie polskiemu czytelnikowi skrawka dalekiego dla nas świata. Przeszłość, teraźniejszość, a także przyszłość, którą mogłam po trosze wywnioskować z lektury. Tam słona woda, u mnie na twarzy słona łza, dreszcze emocji, wzruszenie nad pięknem warsztatu i wyobraźni Crummeya. Czułość, delikatność, czystość, z jaką bierze sobie - za przyjaciela, matkę, ojca, spowiednika - Nową Fundlandię, jest sakramentalną tajemnicą, którą odkryć może każdy, kto zechce zatopić się w szczypiących oko zwierzeniach mieszkańców wysp. Co Bóg dał Crummeyowi jako wspaniały warsztat pisarski, niech człowiek nie krytykuje.
Nie tylko dla wilków morskich, rozbitków życiowych, atlantyckich podróżników lub marzycieli. Dla miłujących piękną literaturę w najświętszej postaci. Crummey jest po prostu ŚWIETNY, a „Twarde światło” jest tej tezy mocnym argumentem.
Błagam nie czytajcie książki szybko. Pozwólcie sobie na luksus dotykania każdego słowa. Przemycania swoich myśli. Na skojarzenia, jakie niesie poszczególna treść. Na zamknięcie oczu kiedy trzeba. Na zabawę z każdym słowem, przecinkiem, wielokropkiem, brakiem dialogu – w „Twardym świetle” wszystko ma znaczenie. Dajcie sobie rozkosz wejścia między wersy poetyckie. Poszukujcie sensów, metafor, alegorii, symboliki. Próbujcie ogrzać nieznane lądy. Delektujcie się własną niewiedzą co do Nowej Fundlandii. Zapragnijcie tam być. Kiedy poszczypie oko, przemyjcie je łzą, bo nic co literackie… nie jest nam obce. Sprezentujcie sobie wspaniały czas z literaturą. Pamiętajcie jednak o jednym - książki Michaela Crummeya trzeba chłonąć sensorycznie.
Dziękuję WYDAWNICTWU WIATR OD MORZA, że przy polskiej latarni w Gdańsku co jakiś szczęśliwy dla mnie czas, cumuje statek z powieściami Michaela Crummeya. Zaś pan Michał Alenowicz, posiadając wszelkie kompetencje i talent do przetłumaczenia jego utworów, robi to wybornie. Wyobrażam sobie ogrom pracy przy przełożeniu kreatywnego zapisu Crummeya na język polski tak, aby nic nie umknęło z głębi oryginału. Gratuluję kolejnego sukcesu tak pisarzowi, jak i tłumaczowi.