top of page

Boży deszcz


Pan Bóg jak zwykle wstał w dobrym humorze. Chwilę pomyślał nad planem dnia, spojrzał na dół poprzez obłoki i ujrzał pewną dziewczynkę. Chodziła po domu w wesołym stroju ogrodniczki. W bocznych kieszeniach jej spodni, tuż nad kolanami, wystawało niewielkich rozmiarów narzędzie, którego używa się w polu. Nalewała wodę do blaszanej, fioletowej konewki.

Tymczasem w jej wsi ludzie biadali. Już od paru tygodni kalendarz pokazywał wiosnę, a na chodnikach nadal leżały grudy brudnego śniegu. Drogi były mokre i smutne. Na palcach dłoni można było policzyć słoneczne dni. Kapryśny śnieg i deszcz przeplatały niebo, nie zapraszając słońca do zabawy. Ludziom zmierzła jesienno-zimowa aura, dlatego Stwórcę dochodziły narzekania: „Ale mam dość tej zimy! Ciągle tylko śnieg, plucha, deszcz, albo przenikliwy wiatr z mrozem. Żeby nadeszła wreszcie prawdziwa wiosna.” Pogoda była najczęstszym tematem do rozmów w świetlicy, sklepie, w pracy na polu, domostwach. Najgorsze było jednak to, że przeklinano pogodę, którą zaplanował Bóg.

Pomimo tego Bóg uśmiechnął się. Nie potrafił mieć złego dnia. Widok dziewczynki rekompensował mu najmniejszą możliwość smutku. Znał ją. W każde wakacyjne dni poznawał lepiej. Ich znajomość zaczęła się od tego, że ktoś podczas wielkanocnej przerwy od zajęć w szkole, przyprowadził ją na chrześcijańskie półkolonie. Jagódka uważnie słuchała o Tym, który kochał ją tak jak jej tatuś, zanim umarł. Umarł, bo ją bardzo kochał. Nie rozumiała jak można umrzeć, skoro się kocha. Przecież potem się tęskni. Historia o jej tacie i Kimś z nieba podobnym do niego, którego też wolno jej było nazywać Ojcem - była przejmująca. Tak bardzo, że zaczęła rozmawiać o tym z Tatą. „Tato, którego nie widzę”- w ten sposób rozpoczynała modlitwy, a niewidzialny Bóg wysłuchiwał co dziewczynka ma do powiedzenia. Co trochę zaglądał do jej serca oraz mieszkania z blaszaną konewką na parapecie. Był szczęśliwym Tatą.

Teraz zajął się słuchaniem rozżalonych rolników: „Panie, zabierz już deszcz i śnieg, abyśmy mieli za co żyć przez cały rok. Niech nasiona nie zmarzną. Pola stoją w wodzie. Poza tym sołtysowi z powodu ulewy zawalił się dach obory, uciekły psy, które pilnowały kurnika i zmarł najmłodszy syn.” Żal zrobiło się Stwórcy na wołanie utrudzonych rolników i już miał przywołać wiatry, by rozgoniły chmury, gdy coś oderwało Go od działania.

To powtórnie mała-duża Jagoda. Usłyszał kroki w wesołych ogrodniczkach. Możliwe, że rozmowa z nią była jedynie wymówką, by choć na chwilę odłożyć sprawy rolników na bok. Tak bardzo lubił patrzeć jak przegląda się w lustrze w roboczych spodniach na szelkach, poznawać jej zabawy, notować postępy w nauce nowych liter, które kreśliła na widokówkach wysyłanych do babci nad morze. Także co lubiła jeść, w jakich groszkach na berecie wyglądała najpiękniej i której sąsiadce wracając ze sklepu, podaruje radosne dzień dobry oraz dwa chrupki bananowo-jabłkowe. Ta mała istota była wielką pociechą Ojca Niebiańskiego. I choć za każdym razem powtarzała, że nie widzi Go podobnie jak taty, który już nie żył – to zaufała, że jest On gdzieś tam i może Mu powiedzieć więcej niż pani z rekolekcji. „Tato, którego nie widzę, pani Marysia zapewniała, że jak będę czytała Biblię i modliła się, to będę wzrastać w Tobie. Nie wiem za bardzo co oznacza to dziwne słowo. Wytłumaczono mi, że jak będę wierzyła bardziej, to będę bliżej Ciebie. To podobno tak, jakbym była rośliną wystawioną na deszcz. Ona rośnie i rośnie, aż staje się dojrzała. Chciałabym wierzyć i dlatego stawiam za okno doniczkę z ziarnkiem fasoli. Wyciągnęłam ją z zupy. Zasiałam. Chcę ją mieć na oku każdego dnia. Jeśli fasola urośnie, to i ja mam szanse. Pani dodała, że wszystko najlepiej rośnie dzięki naturalnym sposobom. Dlatego wystawiam ją na deszcz, tak jak żyją rośliny na polu. My najlepiej rośniemy podlewani przez Ciebie – przynajmniej tyle zrozumiałam na rekolekcjach. Spodobała mi się lekcja, ale teraz muszę sprawdzić czy jest prawdziwa. Zostawiam fasolkę pod twoją opieką.” Schowała kopaczkę do bocznej kieszeni, a Bóg zamierzał wreszcie przeprowadzić część pierwszą akcji ratunkowej dla rolników.

Do drzwi pani Karolskiej zapukał gość. Był to blady, starszy pan. Coś wystawało zza jego wątłych rozmiarów koszuli. „Gdzie jest Jagódka? Ktoś chciałby się do niej przytulić.” Jagoda wzięła Przytulasa. Przy szelkach spodni ogrodniczych miała pojemną kieszeń i tam schowała rudego futrzaka. „Ciągle się rodzą i jedzenia potrzebują. Nie ma ich gdzie trzymać. Muszę się zająć gospodarstwem, a nie roznosić jedynie miski dla kotów.”

Jagoda nazwała kota Bożydar, bo wujek nigdy jeszcze nie dał im nic za darmo. Bo i skąd? Przez uchylone drzwi usłyszała rozmowę wuja z mamą. Tak naprawdę przyszedł pożyczyć pieniądze, bo zalało mu oborę. Przeklinał deszcze, które od zeszłego roku narobiły wiele szkody na podwórku i polu. „Deszcze… a ja modliłam się o deszcz”- posmutniała. Podbiegła do okna. Zabrała doniczkę z fasolą do środka. Porwała niecierpliwą rączką blaszaną konewkę. Podlała ziarno. Potem wystawiła głowę przez okno i zaczęła wołać: „Tato, którego nie widzę, odwołuję to, co powiedziałam! To znaczy nie wszystko. Jedynie nie chcę deszczu, bo wuj i ciotka są biedni. Wuj patrząc na zalaną oborę, wierzy, że kiedyś dzięki pożyczkom będzie naprawiona. Zresztą pewnie wiesz, że uciekły stamtąd psy, nie ma kto pilnować kur i zmarł im syn. Jeśli mnie słyszysz, to porzuć myśl o mojej głupiej, nieważnej fasoli.”

Teraz dopiero Bóg mógł przystąpić do konkretnego działania - do części drugiej dzisiejszego zadania. Przywołał wiatry i anioły odpowiedzialne za pogodę. „Rozgonić chmury” – rozkazał. I dalej: „Poświecić słońcem, najwięcej zaś w okno mojej dziewczynki. Stała się już dojrzałą fasolą dzięki mojemu podlewaniu. I żadnego tam deszczu… Żeby była jasność.”


bottom of page